Mokro, ciężko i fajnie
Nocne Manewry SKPT - Cewice 19/03/2016 - Trasa "Z"
Kiedy rano okazało się, że zawody będą w Cewicach to się trochę zmartwiłem. Raz, że to akurat najdalsza z lokalizacji jakie w ogóle brałem pod uwagę - bałem się, że nie zdążymy (co prawda samochód spalił gazu jak smok, ale i tak w bazie byliśmy pierwsi). Dwa, że w tym miejscu, sądząc po poprzednich imprezach, są tylko mapy 1:25000 będące zasadniczo powiększeniem starych map 1:50000. Zanosiło się więc, że będzie albo prosto, albo będzie ciężko zachować kontrolę nad poruszaniem się. To drugie okazało się być prawdą.
Punkty 1 i 2
Startujemy trochę przed 19:00. Pogoda przyzwoita. Jak dla mnie trochę za silny wiatr ale nic poważnego. Ustalamy, że na początkowe punkty wchodzimy bezpiecznie - bez zbędnego ryzyka. No i faktycznie: jedynka była ultra-bezpieczna. Tylko krótki azymucik na końcówce. Zastanawiam się, czy przypadkiem trasa nie będzie zbyt łatwa, bo ten punkt wygląda na dziecinnie prosty. Częściowo faktycznie była, ale nie cała...
Do drugiego punktu - odejście na północ do dolinki, w której spodziewam się znaleźć drogę. Oczywiście droga tam jest. Idziemy do wiaduktu kolejowego, Trochę za wiaduktem odbijamy na szczyt jaru przy drodze a od tego szczytu - na kreskę z kontrolą odległości. Wchodzimy w jakieś mocno podmokłe tereny. Przeskakujemy przez rowy aż dochodzimy do rowu za którym jest niewielkie wzniesienie z dość młodym, świerkowym lasem. Wszystko się zgadza. Za wyjątkiem tego, że ani na północ ani na południe nie ma żadnego lampionu. Ukradli?! Cholera, co jest? Kręcimy się trochę i postanawiamy iść do wylotu jaru. Kiedy tam dochodzimy to zauważam, że w tym miejscu z zachodu dochodzi jakaś rzeczka. Co to? Idziemy wzdłuż tej rzeczki, która zaraz zakręca na południe. No teraz pasuje jeszcze bardziej! Dochodzimy to charakterystycznego zakola. Świecę po moim brzegu i po przeciwnym. Nie ma. Ale... co to widać przy drzewie z drugiej strony rzeczki? Czyżby to był perforator?! Tomek jest odważny i przechodzi rzekę wpław. Rzeka ma coś z 5 metrów szerokości na szczęście nie jest głęboka. Dobrze, że budowniczy nie postawił stowarzyszonych przy wcześniejszym rowie - na mur-beton byśmy taki podbili.
Punkty 3 i 4
Jako się rzekło: na początku mamy iść bezpiecznie. Przy tak wymazanych drogach wchodzenie na kreskę to loteria. Decydujemy się nadłożyć i najść na trójkę "od tyłu". Dojście do torów jest proste. Potem trzeba jeszcze dojść do miejsca, gdzie zaczyna się wykop i znaleźć przecinkę. Nie jest to trudne. Potem do szosy a stamtąd na południe mierząc odległość. Natykamy się na punkt przy wyrębie ale jakieś 30 metrów za blisko. Idziemy dalej i na nosku znajdujemy kolejny. Ale jakieś 40 metrów za daleko. Hm. Ten wcześniejszy jednak lepszy. Wracamy i podbijamy. Według wstępnych wyników - dobry.
Wracamy do szosy. W stronę PK4 idzie droga. Mam przeczucie, że ona prowadzi wprost na punkt, ale ponieważ początek miał być bezpieczny więc idziemy bezpiecznie. A przez to muszę się wciągnąć pod wielką górę. Ale punkt jest łatwy i ewidentny.
Punkty 5 i 6
Miało być bezpiecznie więc dajemy do torów a potem do szosy. Na szosie jest czas na obejrzenie mapy na kolejne punkty i zaplanowanie przebiegów. Trasa po ognisku na razie wygląda na trudniejszą a na decydującą wygląda LOP-ka. Do tego sprawdzenie czasu pokazuje, że zmieszczenie się w limicie będzie niemożliwe.
Dochodzimy do łąki a na niej cała masa lampek! Wygląda to jak świetliki! Odbijamy od zakrętu drogi, przechodzimy przez pierwszy rów, stowarzyszone pomijamy milczeniem. Dochodzimy do naszego rowu i znajdujemy stary przepust. Ja przerysowuję mapę na PK6 a Tomek idzie sprawdzić odległość do rozwidlenia rowów. To nasz. Potwierdzamy.
Do PK6 sprawa wydaje się prosta: do drogi a potem do południowej skarpy a od niej na kreskę pod górę. Obchodzimy łukiem drogi niewielką łąkę i tu, z przyczyn których teraz nie potrafię wyjaśnić, uznaję, że jesteśmy 60 metrów dalej na południe. Widzę coś co przypomina małą skarpę - nie zwracam niestety uwagi, że ta nasza jest narysowana na czarno. Odbijamy na kreskę ale idziemy obok jakiegoś wielkiego jaru a niczego podobnego na mapie nie ma. Ki diabeł? Odległość niby się zgadza, niby są jakieś muldki w grabowym młodniku. Ale nie ma punktu. Czeszemy i Tomek znajduje jakiś punkt na górce. Nie pasuje nam. Próbujemy znaleźć tę drogę na zachód od punktu i coś znajdujemy. Odbijamy się od niej i jakoś wracamy do tego punktu, który znaleźliśmy wcześniej. Dalej nie za bardzo się zgadza ale bierzemy co jest. Szkoda czasu.
Od PK6 odbijamy na północ mniej więcej trzymając kierunek. Przez porębę dochodzimy do drogi. Niestety, nie do końca wiemy, w którym miejscu spadliśmy. Próbujemy wyczuć to rozwidlenie, od którego chcemy się odbić. I tu znowu wtopa bo znajdujemy miejsce, które wygląda podobnie a co gorsza stoi tam słupek leśny z numerami oddziałów. Za bardzo to pasuje. Idziemy na kreskę przez bagna i rowy. W jednym nawet wpadam po pas. Ale idziemy dalej na kreskę. Tyle że na końcu kreski nie ma rowu. Nawet bagna już nie ma. Wracamy do rowu. Sprawdzam azymut. Idziemy do zakrętu rowu i znowu sprawdzam. Zaczynam przeczuwać, gdzie jesteśmy. Szkoda, że to jakieś 300 metrów za bardzo na wschód. Idziemy na zachód wzdłuż rowu. Robi się coraz bardziej bagniście. Wypłaszamy dziki i dochodzimy do zakrętu rowu. Podbijamy punkt. Potem okaże się, że to stowarzyszony ale już mamy niedoczas więc tniemy do ogniska przez jakąś nierówną łąkę.
Przy ognisku czuję ukłucie: lampion nie wisi dokładnie tam gdzie miał wisieć. Czyżby znowu stowarzyszone ognisko? Sprawdzamy. Jednak nie. Zatrzymujemy się przy ognisku na 20 minut. Już mamy 3h20 a z mapy wygląda, że to nawet nie połowa trasy. Kiepsko.
Punkt 9
Sprawa wygląda na prostą: drogą wzdłuż jeziora, wymierzyć odległość i odbić w górę. Okazuje się, że droga się rozdwaja a ta wyraźniejsza odnoga idzie w górę grzbietem. Wychodzi mi na to, że ta droga prowadzi niemal dokładnie na punkt. Na wszelki wypadek sprawdzamy muldę po prawej ale rzeźba terenu wskazuje, że najpierw powinna być podłużna mulda NS a nad nią ta nasza WE. I 50 metrów dalej faktycznie tak jest. Łatwiej niż przypuszczałem.
Punkty 10 i 11
Na dziesiąty wariant znów bezpieczny: dolinką w górę do drogi. Łatwizna, gdyby nie fakt, że dolinkę zastawia ogrodzona uprawa leśna. Trzeba obejść i stracić trochę energii. Drogą prosto w dół. Niby w dół ale z tracka wychodzi, że coś wolno. Przechodzimy przez przepust potem do noska przy drodze a stamtąd na kreskę do muldy na zboczu. Trafiamy idealnie. Trzeba tylko nieco w dół zejść.
Planujemy zejść w dół a potem na południe aż do drogi. Wcześniej trafiamy na inną drogę ale idziemy nią na wschód. Tomek słusznie zauważa, że to nie ta, ale dochodzimy jeszcze trochę i skręcamy na południe. Dochodzimy do drogi przy granicy lasu. Mieliśmy się odbić gdzieś od linii energetycznej ale jak mijamy zabudowania to droga do punktu przez łąkę wygląda kusząco. Idziemy na azymut i trafiamy na punkt.
Punkt 12
Wracamy do drogi i idziemy do skrzyżowania za skarpą. Tam planujemy odbić na azymut. Okazuje się że na południe idzie dość wyraźna ni to przecinka ni to granica kultur. Idziemy prosto a potem wzdłuż zbocza. Sprawa wygląda prosto i trafiamy na jar a w nim punkt.
Sprawa wyglądała prosto. Ale w rzeczywistości w terenie były dwa jary a budowniczy wkreślił tylko ten południowy. Daliśmy się złapać. Nie podejrzewałem takiego chwytu i przestałem mierzyć odległość. Brawo budowniczy!
Punkt 13
Planowaliśmy dojść do jeziora a potem zachodnim brzegiem i na kreskę. Jak się okazało przeszliśmy przez czyjeś podwórze a po zachodniej stronie jest jeszcze jakiś budynek, szczekają psy i wiszą ostrzegawcze tablice. Obchodzimy więc jezioro od wschodu. Nie trafiamy na drogę na południe ale w końcu odbijamy między skarpami na azymut. Trochę daleko ale las jest płaski i łatwy do przejścia. Ścinamy narożnik poręby i wchodzimy niemal idealnie na punkt na południowym kopczyku. Wszystko gra idealnie. Nie wiem dlaczego na wynikach wstępnych mamy stowarzyszony ale zareklamuję to.
Idziemy za kilkoma konkurentami na wschód. Trochę bez sensu ale zaczynam już czuć zmęczenie i nie myślę rozsądnie. Przecinka w stronę NE okazuje się trudna do wykrycia i musimy poprawiać. Tempo jak widać spada.
LOP
W sumie bez historii tylko sporo łażenia po wodzie. Podchwytliwe na LOP jest wejście do lasu. LOP po wejściu do lasu nie idzie po rowie ale nie wiadomo po czym idzie.
Bierzemy 6 punktów i dalej nie szukamy bo to nie ma sensu: za PS jest -15 pkt. a za poprawkę -10 pkt. Szkoda czasu.
Zasadniczo punkt wygląda na prosty. Nic tylko znaleźć rów i odmierzyć odległość. Znajdujemy punkt, który wychodzi mi jakby za blisko drogi. Ale przechodzę jeszcze trochę i nic nie znajduję. Bierzemy to co było. Okazuje się, że jednak stowarzyszony. To już zmęczenie - nie wiem co robię.
Jestem na diecie, więc nie mam ze sobą żadnego batonika ani nic słodzonego. I w tym momencie już widać, że spaliłem wszystkie cukry, które miałem we krwi: nie dość, że ledwo idę to do tego mózg przestaje mi pracować. Od PK14 idziemy na wschód a tam... zupełnie nie rozumiem czemu skręcam na południe! Plan był taki, żeby dojść do wiaduktu, który jest na północy... Jakoś poprawiamy i przebijamy się przez najwyższą górkę w okolicy - kto bogatemu zabroni?! Potem przez chaszcze i jakoś znajduję wiadukt.
Potem drogą do skrzyżowania. A tam ustalimy azymut zaczniemy mierzyć i leciutko trafimy na punkt. Aha. Tyle, że nie ustalamy azymutu, nie mierzymy odległości i walimy na pałę. Znajdujemy zbocze, które od biedy przypomina to, do którego idziemy. nawet skarpa mi pasuje, ładuję się na nią i tam jakoś rozpaczliwie szukam punktu na nosku. Punktu nie ma. Ewidentnie złe miejsce. TO pójdźmy dalej. Wszystko jedno dokąd. Jest jakaś inna droga i jakaś inna skarpa. A nad nią jakiś inny nosek. Szukam. Nie ma. Mam dość. Tomek mówi, żeby iść na metę. Skąd wie, że na to właśnie czekałem?!
Trasa okazała się być nadspodziewanie ciężka fizycznie. Dużo było chodzenia poza drogami, sporo terenów podmokłych, kilka gęstwin i nierównych terenów. Nawet kilka lepszych górek. Mimo to czas nie jest taki najgorszy na tle konkurencji. Przeszliśmy coś około 24,5 kilometra co też jest niezłym wynikiem. Sporo błędów, jak na mnie, ale przy tej mapie i przy takim czasie to uznaję to za całkiem niezły wynik. Szkoda PK15 ale i on pozwoliłby nam awansować co najwyżej o jedno miejsce.
Prąd odcięło mi dopiero na jakieś 2 kilometry przed metą, przedtem parłem dość równo a to w porównaniu z grudniem jest niesamowity postęp! Patrząc na całość - pomimo ogromnej liczby punktów karnych - start uważam za bardzo pozytywny. Jak zrzucę jeszcze 15 kilo (na razie już mam -10 a idzie mi dobrze) to w grudniu już będę mógł myśleć o tym, żeby znów walczyć o zwycięstwo. Jak na ten moment nie było nawet co o tym myśleć.
Dzięki, Tomku, za towarzystwo! A z Twoją nawigacją wcale nie jest tak słabo jak mówiłeś!
Organizatorom chwała za ciepłą wodę w kranach! Żadna przyjemność jechać we trzech czterysta kilometrów bez umycia się...
Punkt 14
Zasadniczo punkt wygląda na prosty. Nic tylko znaleźć rów i odmierzyć odległość. Znajdujemy punkt, który wychodzi mi jakby za blisko drogi. Ale przechodzę jeszcze trochę i nic nie znajduję. Bierzemy to co było. Okazuje się, że jednak stowarzyszony. To już zmęczenie - nie wiem co robię.
Punkt 15 i meta
Jestem na diecie, więc nie mam ze sobą żadnego batonika ani nic słodzonego. I w tym momencie już widać, że spaliłem wszystkie cukry, które miałem we krwi: nie dość, że ledwo idę to do tego mózg przestaje mi pracować. Od PK14 idziemy na wschód a tam... zupełnie nie rozumiem czemu skręcam na południe! Plan był taki, żeby dojść do wiaduktu, który jest na północy... Jakoś poprawiamy i przebijamy się przez najwyższą górkę w okolicy - kto bogatemu zabroni?! Potem przez chaszcze i jakoś znajduję wiadukt.
Potem drogą do skrzyżowania. A tam ustalimy azymut zaczniemy mierzyć i leciutko trafimy na punkt. Aha. Tyle, że nie ustalamy azymutu, nie mierzymy odległości i walimy na pałę. Znajdujemy zbocze, które od biedy przypomina to, do którego idziemy. nawet skarpa mi pasuje, ładuję się na nią i tam jakoś rozpaczliwie szukam punktu na nosku. Punktu nie ma. Ewidentnie złe miejsce. TO pójdźmy dalej. Wszystko jedno dokąd. Jest jakaś inna droga i jakaś inna skarpa. A nad nią jakiś inny nosek. Szukam. Nie ma. Mam dość. Tomek mówi, żeby iść na metę. Skąd wie, że na to właśnie czekałem?!
Podsumowanie
Trasa okazała się być nadspodziewanie ciężka fizycznie. Dużo było chodzenia poza drogami, sporo terenów podmokłych, kilka gęstwin i nierównych terenów. Nawet kilka lepszych górek. Mimo to czas nie jest taki najgorszy na tle konkurencji. Przeszliśmy coś około 24,5 kilometra co też jest niezłym wynikiem. Sporo błędów, jak na mnie, ale przy tej mapie i przy takim czasie to uznaję to za całkiem niezły wynik. Szkoda PK15 ale i on pozwoliłby nam awansować co najwyżej o jedno miejsce.
Prąd odcięło mi dopiero na jakieś 2 kilometry przed metą, przedtem parłem dość równo a to w porównaniu z grudniem jest niesamowity postęp! Patrząc na całość - pomimo ogromnej liczby punktów karnych - start uważam za bardzo pozytywny. Jak zrzucę jeszcze 15 kilo (na razie już mam -10 a idzie mi dobrze) to w grudniu już będę mógł myśleć o tym, żeby znów walczyć o zwycięstwo. Jak na ten moment nie było nawet co o tym myśleć.
Dzięki, Tomku, za towarzystwo! A z Twoją nawigacją wcale nie jest tak słabo jak mówiłeś!
Organizatorom chwała za ciepłą wodę w kranach! Żadna przyjemność jechać we trzech czterysta kilometrów bez umycia się...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz