niedziela, 11 grudnia 2016

2016.12.03 Darżlub 2016

Zdrowo i śniegowo

Trasa "Z" gołym okiem.


W formie wstępu: nigdy nie mieszałem orientacji z polityką, ale tym razem to zrobię, bo sprawę uważam za krytycznie ważną:

Od kilkunastu miesięcy mamy nowe władze Ministerstwa Ochrony Środowiska. Władze te kilkukrotnie pokazywały, że sprawy faktycznej ochrony środowiska traktują w sposób nietypowy czego sztandarowym przykładem była sprawa Puszczy Białowieskiej, którą obecny minister zdecydował się traktować jako wielki zasób drewna rębnego (wcześniej trwało coś w rodzaju moratorium traktującego całą Puszczę jako "quasi park narodowy" bo powiększyć oficjalnie Parku się nie udało). Były też i inne działania jak choćby praktyczne "unieszkodliwienie" Rady Ochrony Przyrody czy liberalizacja przepisów w sprawie polowań na żubry. Ale te wszystkie działania można by potraktować jako lokalne, i w sumie dyskusyjne, bo na przykład w sprawie Puszczy Białowieskiej jest też faktem, że produkcja drzewna jest ważną częścią lokalnej gospodarki.

Teraz możemy mieć jednak do czynienia z czymś o wiele poważniejszym - ze zmianami na skalę globalną. Okazuje się, że najprawdopodobniej minister ochrony środowiska pracuje nad zmianami w przepisach, które praktycznie "unieszkodliwiają" wszelkie instytucje i organizacje społeczne, które w jakikolwiek sposób broniły środowisko przed nadmierną eksploatacją. Nigdy nie byłem zwolennikiem "szalonych ekologów" ale nie można negować, że organizacje ekologiczne zajmowały się ważnymi sprawami i spowodowały wiele ważnych zmian, których sztandarowym przykładem była obrona Doliny Rospudy.

Wiele wskazuje na to, że obecnie celem ministra jest:
- wyeliminowanie niezależnych od władz rządowych ocen środowiskowych;
- uniemożliwienie jakiegokolwiek udziału społeczności lokalnych i ogólnopolskich w decyzjach o inwestycjach mających wpływ na środowisko;
- poluzowanie lub eliminacja przepisów dotyczących wycinki drzew;
- uczynienie z Lasów Państwowych prostej firmy nastawionej na produkcję drewna;
- uczynienie z myśliwych głównych dysponentów przestrzeni leśnej.

Nawet jeśli te informacje są przesadzone to warto na to zwrócić uwagę i być czujnym.
Lasy to jest coś o wiele więcej niż miejsce produkcji drewna. Lasy są naszym odpoczynkiem, zdrowiem i szczęściem. Drzewa to jest coś o wiele więcej niż obiekty zawadzające przy budowie domu czy ulicy. Drzewa to życie. Bądźmy uważni. Bądźmy czujni.


Zawody zaczynają się przed zawodami


We czwartek, 1-go grudnia, napisałem do grona znajomych zachęcając ich do przyjazdu na tę imprezę:

W tegorocznym programie przewiduję:
- ciemno;
- zimno;
- dość daleko (liczę, że przejdę jakieś 25 kilometrów);
- mokro;
- chaszczowato;
- gęsto;
- możliwie trudno nawigacyjne;
- przypadkowo;
- niedospano; 
I wszystko to się sprawdziło. Natomiast jednej rzeczy nie przewidziałem: było śnieżnie! I na to właśnie nie byłem przygotowany. Przynajmniej nie byłem przygotowany do końca.
A jeszcze 30 kilometrów przed zjazdem z autostrady na Swarożyn świat wyglądał wręcz wiosennie: piękne słońce, bezchmurne niebo i zero śniegu w lasach. Kiedy już wyluzowaliśmy, zdałem sobie sprawę, że coś się zmieniło. Zajęło mi chwilę zorientowanie się o co chodzi: na polach leżało 5 lub nawet 10 centymetrów śniegu!
Kiedy w marcu pisałem o poprzedniej imprezie stwierdziłem, że jeśli zrzucę 25 kilo wagi to będę walczył o zwycięstwo. Zrzuciłem. Ale śnieg jednak to coś, z czym walczyć nie byłem gotów. Choć byłem blisko co się za kilka akapitów okaże.


Byle do pierwszego...


Początek imprezy zawsze staram się robić czujnie. W tym przypadku budowniczy mi to ułatwił dając półkilometrowe dojście ulicą do lasu. Punkt był prosty, oparty jedynie na dokładnym mierzeniu odległości. Trochę się tam jednak pokręciłem bo przy wchodzeniu wzdłuż wału (ale kto ten wał tam widział?) minąłem punkt o włos - był zawieszony "od tyłu drzewa". Wątpliwości w sumie nie było, ale rozpoznawczo przeszedłem się kawałek dalej i znalazłem punkt stowarzyszony. Wróciłem i wyszperałem mój właściwy. Dobry i spokojny początek to podstawa.



Zaczyna się orientacja


Już idąc do pierwszego starałem się wymyślić przejście do PK2. Droga "na kreskę" wyglądała mało zachęcająco: mało wyraźnych elementów, niby sporo dróg ale z założeniem, że sporo się pozmieniało, a do tego w końcówce spore ryzyko, że nie będzie od czego się odbić, żeby skutecznie zaatakować punkt.
Zdecydowałem się więc na drogę południową. Co prawda odejście od PK1 się komplikowało ale potem powinno być już prosto. Odejście faktycznie było mało płynne: najpierw należało przejść przez całkiem szeroką rzeczkę (jakieś 5-6 metrów szerokości). Rozważałem przejście po zwalonym pniu ale był zbyt śliski a kąpiel mi się nie uśmiechała, więc przeszedłem po nasypie kolejowym. Strasznie wysokim nasypie. Potem nie znalazłem drogi na zachód, czego się zresztą spodziewałem, i musiałem zaatakować na azymut przez śnieg po kostki. A kiedy wyszedłem na porębę to okazało się, że było nawet i 20 centymetrów śniegu. :-(
Trafiłem pod wielki dąb z punktem z trasy przygodowej potem próbowałem znaleźć rzeczkę - chyba jej nie było - i znalazłem drogę której azymut bardzo mi się podobał. Dotarłem nią do "mojej" drogi na zachód. Tą drogą już było łatwo ale kontrolowałem odległość parokrokami bez przerwy. Znalazłem drogę odbijającą na południe bez żadnego problemu i z górki zaatakowałem punkt. Nosek był tam gdzie planowałem ale na tym nosku było pełno pozwalanych drzew i poruszanie się było trudne. Znalezienie lampionu w tych okolicznościach nie było oczywiste. Po prawej i po lewej na wzniesieniach widziałem lampki innych zespołów ale to ewidentnie nie były moje punkty. Pokręciłem się trochę i w końcu wyszperałem lampion. Przy okazji chyba ściągnąłem na punkt kilka osób ale postanowiłem się konkurencją nie martwić i dbać o siebie.



Nabijam kilometry


Wejście na PK3 "na kreskę" raczej nie wyglądało czytelnie a ponadto nie czułem się jeszcze wczytany w mapę więc wybrałem drogę prostą choć dłuższą. Generalnie bez większych problemów choć w drodze do szosy w pewnym momencie droga niemalże zginęła mi z oczu, ale spokojnie znalazłem ją. Wejście na punkt znowu bazowało wyłącznie na dokładnym pomiarze odległości parokrokami. Bez większych historii.


Zaprzyjaźniam się ze śniegiem na dobre


W tym przypadku założyłem, że obejście drogą północną jest pułapką zastawioną przez budowniczego. Chyba słusznie. Poszedłem więc na kreskę przez śniegi, trafiłem na wyraźny jar, gdzie musiałem zatrzymać się na kilkuminutową przerwę techniczną. Trafiłem na drogę, gdzie chwilę rozważałem czy iść na północ czy na południe, na wyczucie zdecydowałem się na drogą południową. Odnalazłem ją bez trudu i poszedłem ostro, choć akurat na niej było naprawdę dużo śniegu, szczególnie na odkrytym terenie, który przecinałem po drodze. Od skrzyżowania i górki odbiłem na azymut i trafiłem bez problemów na grupę lejów po bombach i w najmniejszym był lampion.




Pan do góry czy na dół?



Ruszając w stronę PK5 miałem dwie zagwozdki: jak zaatakować i co to do cholery jest?!
Początkowo rozważałem przejście wzdłuż jeziora, choć to było sporo nadkładania drogi. Ale kiedy bez problemu trafiłem na przecinkę (tam gdzie przebieg jest czerwony to zastanawiałem się co robić) i poszedłem nią. Liczyłem, że dotrę nią do końca ale przecinka zniknęła i musiałem iść drogą bardziej na północ a potem szeroką drogą w stronę jeziora. Za punkt ataku wybrałem szczyt wzniesienia przy drodze - mało dokładny punkt ale oceniłem, że wystarczy mi to.
Wszedłem dokładnie na kreskę przez śnieg, trafiłem na podłużną górkę ale nie byłem pewien czy to jest wcześniejsza górka czy ta moja. Problem polegał na tym, że dalej nie wiedziałem czy to na czym stoi punkt to jest górka czy obniżenie. Niby wyglądało na mapie na górkę ze względu na coś co wziąłem za kreskę spadu, ale nie potrafiłem sobie wyobrazić jak niby miałby wyglądać teren. Zamiast być przygotowanym na obydwa warianty: że jest to górka albo że jest to dołek, zafiksowałem się na tej górce przez co czesałem w okolicy przez kilkanaście minut. Zbadałem wszystkie górki aż w końcu trafiłem na lampion w obniżeniu i go wziąłem z myślą, że jest to stowarzyszony. Dopiero odchodząc od punktu i idąc do jeziora rozważyłem sytuację i nabrałem przekonania, że to jednak ja sam sobie mylnie wyobraziłem teren i że to musiał być właściwy lampion. Tak też i było.


Wpadam w wielki dół


Rozważałem przez chwilę drogę wzdłuż jeziora i ale stwierdziłem, że może być zbyt mokro i mało czytelnie, wybrałem więc obejście głównymi drogami. Od strumienia odbiłem na kierunek. Przed ostrym wzniesieniem było niewielkie obniżenie z wyraźnie widocznym lampionem, ale uznałem, że to za daleko od skarpy i wdrapałem się na grzbiet. A tam był wielgachny dół czy jakieś wyrobisko (jeszcze takiego nie widziałem). Zjechałem na dół i podbiłem kartę.



Liczę i szperam


Punkt 7 nie był w sumie trudny. Sprawa opierała się na dokładnym pomiarze odległości i dojściu do łagodnej skarpy a potem odbiciu na zachód i mierzeniu dystansu w lesie.
Oczywiście znowu minąłem lampion pewnie o metry: znalazłem zagłębienie, które przypominało pozostałość po jakiejś drodze, ale lampionu nie zauważyłem. pokręciłem się trochę, doszedłem do drogi, która przechodziła na południe od punktu. Poszedłem nią na wschód i znalazłem granicę kultur przy łagodnym nosku. Od tej granicy odbiłem jeszcze raz i mierzyłem jeszcze bardziej precyzyjnie odległość. Trafiłem w sumie w to samo miejsce ale tym razem lampion znalazłem.

Tu mała dygresja: na tym punkcie spotkałem jakichś konkurentów grających nieczysto. Już się z nimi zetknąłem w Wejherowie, ale tym razem postanowiłem to wytknąć: Panowie i Panie, marsze na orientację to nie są podchody polegające na podzielnie się trzy podzespoły i nawoływaniu się za pomocą gwizdków. Takie gry nie są w porządku.



Tym razem mapa gra


Stwierdziłem, że najlepiej rokuje droga wzdłuż granicy kultur z odbiciem od jej narożnika. Co prawda liczyłem się z tym, że coś tam nie będzie grało, więc cały czas czujnie kontrolowałem azymuty i odległości ale okazało się, że akurat tam wszystko na mapie się zgadzało. Obniżenie było gdzie trzeba a punkt był w obniżeniu.



Tnę przez gąszcz i to lubię


Poszedłem w kierunku łąki licząc na to, że granica kultur będzie widoczna. Była i dało się nią fajnie i dość szybko iść (oczywiście cały czas w śniegu). Doszedłem do brzegu pola/łąki i tam trafiłem na wielkie zarośla pozwalanych głogów czy jakiegoś innego kolczastego świństwa. Było tego na tyle dużo, że nie obchodziłem tylko darłem na kreskę. Ale naprawdę chwilami myślałem, że nie dam rady stamtąd wyjść. Spodnie rozdarłem do końca ale wylazłem. Zastanawiałem się czy rów będzie widoczny więc cały czas kontrolowałem odległość i kierunek ale ten rów akurat był wielki i pełen wody. Konieczny był długi skok co w moim przypadku mogło skończyć się kąpielą ale jednak udało się.


Przestaję już logicznie myśleć


Znowu miałem zagwozdkę: czy punkt jest na górce czy w dołku? Poszedłem na azymut od końca rowu, wszedłem niemal dokładnie obok większej górki na której był jakiś punkt - widziałem na niej jakiś zespół. Byłem jednak pewien, że to jest stowarzyszony na tej większej górce. Na wschód od niej znalazłem głębokie i wyraźne obniżenie, które pasowało mi na lokalizację punktu ale lampionu nie było. Nieco dalej była mniejsza i bardzo płaska górka, która od biedy pasowałaby do mapy ale stwierdziłem, że to jest trochę za daleko od brzegu obniżenia z bagienkiem, które widziałem akurat bardzo dobrze w terenie. Poszedłem więc sprawdzić bliżej niego ale nic nie znalazłem. I w tym momencie coś mi się myślenie wyłączyło - zamiast wrócić i sprawdzić tę płaską górkę poszedłem do tego, co od razu uznałem za stowarzyszony i podbiłem go! Kompletnie nie wiem o co mi chodziło, bo już na tym punkcie stwierdziłem, że odchodząc jednak sprawdzę tę płaską górkę. I oczywiście mój punkt tam był! Pierwsze punkty karne za zmianę. Zupełnie nie wiem po co. :-/



Drę przez śniegi


W przejściu na PK11 trudne było tylko jedno: przebić się od PK10 do drogi przez las pokryty dziesięcioma centymetrami śniegu. Potem standardowo: kontrola azymutu, pomiar odległości, znalezienie punktu ataku przy zejściu dróg i atak przez śnieg.



Walka o ognisko


Drogi w stronę ogniska nie było, albo jej nie znalazłem. Darłem przez jakieś pozwalane krzaki cały czas zastanawiając się czy będzie stowarzyszone ognisko czy nie. Ale nie było.




Telepię się i telepie mnie


Na ognisku oceniłem, że idzie mi koszmarnie wolno. Zeszło mi prawie 5 godzin, na resztę trasy zostały mi 2 godziny. Chociaż do końca pozostało tylko 6 punktów a z mapy wyglądało, że końcówka jest prostsza to i tak stwierdziłem, że w walce o wysokie lokaty nie będę się liczył. I wyluzowałem. TO BYŁ WIELKI BŁĄD! Kiedy już po zawodach przeanalizowałem dokładnie rezultaty konkurencji i czasy przejść do i od ogniska to wyszło mi, że na ognisku mogłem być w samym czubie. Być może nawet byłem tam najlepszy. A gdyby nie te głupie 10 punktów karnych to byłbym tam najlepszy na pewno. No ale po pierwsze nie dają medali za pierwsze miejsce na ognisku a po drugie nie zdawałem sobie sprawy jak wyglądała sytuacja. No i wyluzowałem: założyłem, że nie walczę już tylko idę na luzie dla przyjemności. I to się zemściło zaraz potem.

Na ognisku zmieniłem wszystkie ciuchy, które mogłem zmienić i założyłem cieplejsze. Liczyłem, że to mi pozwoli uniknąć telepki przy odejściu. Niestety, nie byłem na tyle rozsądny, żeby nie siedzieć blisko ognia. Zjadłem i wypiłem i ruszyłem.

Cholera! Jeszcze nigdy mnie tak nie telepało z zimna! Wiedziałem dobrze, że po 10-15 minutach wszystko będzie już dobrze, ale dreszcze miałem nieziemskie. Do tego tak mi skurczyło żołądek, że o mało nie zwymiotowałem. A w tych warunkach trudno mi było logicznie myśleć. I przez to wybrałem bezsensowną taktykę ataku. Przy wejściu na punkt położony na obiekcie podłużnym powinienem był zaatakować wyraźnie przed punktem albo wyraźnie za punktem, żeby wiedzieć, w którą stronę szukać. A poszedłem niby dokładnie na punkt. Lampionu nie znalazłem oczywiście dokładnie w tym miejscu i nie wiedziałem czy iść raczej na północ czy raczej na południe. I poszedłem nie tam gdzie trzeba. Czułem, że jestem za daleko na południe, ale dalej mnie jeszcze trochę telepało i miałem dość szukania. Wziąłem to co znalazłem.



Lubię chodzić na kreskę


Od PK13 poszedłem na kreskę na PK14. Udało mi się dokładnie i trafiłem na obniżenie z bagnem. Ale nie było punktu. Stwierdziłem, że muszę być na południowym obniżeniu a stąd już prosty wniosek: PK13 nie był mój...
To przejście na kreskę przez zaśnieżony las jest moim ulubionym na tych zawodach. Pod koniec przejścia drogę umilała mi sowa. Taka okolica!



Nudnawo się robi


Generalnie nic specjalnego tu nie było, poza tym, że przecinka, którą szedłem, przy zejściu na dół byłą tak zawalona korzeniami i gałęziami, że musiałem pójść bokiem. Potem już po drugiej stronie jeziora były jakieś nowe zabudowania, co mi nieco utrudniło dojście do drogi.
Ale potem już standard: odmierzenie odległości, odbicie na zachód i pomiar dystansu, lampion i powrót na drogę.


Ja chrzanię


Przejście do PK16 wyglądało zbyt banalnie. Spodziewałem się więc jakichś nadzwyczajnych zmian sytuacji w terenie. I to był pierwszy błąd: jeśli się czegoś spodziewam to oczywiście będę robił wszystko, żeby dopasować sytuację do moich oczekiwań.
Drugi błąd był tak banalny, że aż mi głupio. Przy wejściu na przecinkę wymierzyłem, że do pierwszej poprzecznej powinno być 240 par kroków i do drugiej poprzecznej kolejne 240 par kroków.
Pierwsza poprzeczna była dokładnie na 240-tu parokrokach. Ale do kolejnej przeszedłem ponad trzysta. I tu pierwszy błąd połączył mi się z drugim: domyśliłem się, że sytuacja na brzegu lasu zmieniła się tak bardzo, że nie wiedziałem gdzie jestem. Do tego w lesie była wielka poręba a wcześniej w prawo odbijała jakaś wielka droga co jeszcze dodatkowo mnie utwierdziło w przypuszczeniu, że tam się wszystko zmieniło. Ale ponieważ już przecież o nic nie walczyłem a limit czasu mnie gonił straszliwie, więc odbiłem od wielkiej ambony, wziąłem jakiś lampion, który mi się nawinął i poszedłem dalej.

Kiedy na spokojnie w domu na to popatrzyłem to ewidentnie mi wyszło, że najzwyczajniej w świecie źle zmierzyłem linijką albo źle przeliczyłem. Odległości na pierwszy rzut oka były różne i gdyby nie to, że spodziewałem się, że tam nic nie będzie grało, to... wszystko tam grało! A punkt był pewnie z tych najbardziej banalnych. Tyle, że wziąłem stowarzyszony...



Przez śniegi południa


Historia powoli zmierza ku końcowi. Poszedłem wzdłuż brzegu pola potem polem, doszedłem do narożnika lasu, który akurat był jakoś dziwnie zarośnięty, a od niego wprost na wschód do szosy. Szosa znalazła się szybciej niż przypuszczałem. Czujnie odnalazłem przecinkę na południe i potem standard: odległość, odbicie i odległość. I lampion.



Drę


Odejście było spokojne do przecinki, potem drogą i wzdłuż szosy. Odbiłem na kreskę przez porębę i wszedłem w gęstwinę brzozową szukając końca rowu. Znalazłem go bez większego trudu.


Niespodziewany brak


Poza tym, że trzeba było przedzierać się przez gęstwinę to reszta była prosta. Po prostu wzdłuż rowów. I tu niespodzianka: kiedy doszedłem do drogi to szukałem rowu i przepustu, ale nic nie znalazłem. Stwierdziłem, że ewidentnie tego nie ma więc wróciłem. Odbiłem od kępy drzew w obniżeniu i na kreskę poszedłem przez las. Żadnego rowu nie było, za to wlazłem dokładnie na lampion.



Na metę


Odejście od ostatniego punktu było nieco trudne, bo trafiłem w jakieś chaszcze, młodniki, poręby i inne takie ale starałem się tylko z grubsza kontrolować kierunek i dość do torów. Potem już bez historii. Starałem się wycisnąć jak najwięcej prędkości ale śnieg wyciągnął ze mnie wszystkie zasoby. Na metę dotarłem jakieś 35 minut po limicie.




Co poszło nie tak?


Oczywiście, taki śnieg to było za dużo jak na moją kondycję ale i tak mój czas nie był tragiczny. Poza czasem złapałem 60 punktów karnych w tym za dwa stowarzyszone, które miałem już po ognisku. Łączny wynik 96 punktów karnych nie był zły ale stawka była wyrównana i znalazłem się finalnie na 11-tym miejscu.
Kiedy na spokojnie przeanalizowałem wyniki to przyczyny takiej pozycji, którą uznaję za porażkę były dwie:
1. Kondycyjnie jeszcze jestem za słaby, mimo iż sporo poprawiłem w tym zakresie;
2. Na ognisku siedziałem za długo, za dużo na ognisku myślałem i wreszcie na ognisku "odpuściłem". Na końcówce więc nie starałem się zbytnio przez co zrobiłem głupoty. A miałem szansę być wysoko a może nawet i wygrać.

To była dla mnie ważna lekcja: nie odpuszczać aż do końca.

piątek, 25 listopada 2016

2016.11.19 Nocne Manewry SKPB

Nocne Manewry SKPB 2016

2016.11.19 Pionki


Przychodzi jesień i trzeba zacząć się ruszać na poważnie. Zaczęliśmy od Nocnego Marka, ale nie ma tam o czym specjalnie pisać bo było generalnie dość nudno, zresztą tę imprezę traktuję zwykle jako przetarcie wytrzymałościowe. W tym roku przeszliśmy coś koło 37 kilometrów a trasa w ogóle nie była wymagająca nawigacyjnie.

No ale przychodzą 'Nocne Manewry SKPB' i to już jest bezpośrednia rozgrzewka przed 'Darżlubem'. I tu już podchodzę do sprawy na poważnie.

W tym roku zawody były w Puszczy Kozienickiej. Nigdy wcześniej tam nie byłem więc nie za bardzo wiedziałem, czego się spodzewać. Ale zaskoczony też nie byłem: było raczej łatwo ale za to zaskakująco długo.

Od startu do PK3


Na start jechaliśmy autobusem. Wylądowaliśmy w środku lasu i czekaliśmy raptem 5-7 minut, więc było bardzo mało stresowo. Temperatura około 10 stopni, momentami mała mżawka, przynajmniej w pierwszej części trasy.

Od startu idziemy wielką utwardzoną drogą mierząc odległość. W odpowiednim miejscu znajdujemy świeżo pomalowany na biało słupek granicy kwartałów leśnych. I to był pierwszy znak charakterystyczny tej imprezy: białe słupki. Niesamowicie ułatwiły przejścia a w jednym miejscu wręcz nas uratowały - ale o tem potem.

Skręcamy w przecinkę na wschód. Ewidentnie widać, że budowniczy zastosował jakąś pułapkę więc mierzymy odległość krokami jak najdokładniej. Oczywiście na jakieś 100 metrów przed właściwym znajdujemy punkt stowarzyszony typu "latarnia". Punkt właściwy jest niemal dokładnie tam, gdzie nam wypadł, z tym że wisi "plecami". Na wszelki wypadek idziemy dalej sprawdzić i 80 metrów dalej jest kolejny stowarzyszony. Wracamy po nasz właściwy.

I tak już będzie do końca imprezy: wszystko będzie się opierało na liczeniu parokroków, co robiłem wyjątkowo skrupulatnie, i z tego jestem zadowolony.

Do dwójki przecinką na wschód. Przecinka w pewnym momencie praktycznie zanika. ale ta na południe jest już wyraźna. Znowu dokładne liczenie i wejście na punkt. Oczywiście w okolicy jest masa wielkich dołów, ale trzymamy się odległości i punkt jest nasz.

Do trójki bez przygód. Tyle że na wszelki wypadek już cały czas mierzymy odległości i kontrolujemy azymuty dróg na bieżąco. Na trójce jest jakiś tabun ludzi. Co ciekawe to był jedyny punkt, na którym w ogóle kogoś spotykaliśmy. Zastanawiające, zważywszy na to, że startowało sporo ludzi.





Od PK3 do PK4


Tu było pierwsze utrudnienie. Fragment mapy wycięty i trzeba było dopasować "pionek". Początkowo wyglądało na podchwytliwe ale ponieważ nie było żadnych obrotów, skalowań ani niczego w tym stylu więc okazało się dość łatwe.

 

Jak już zrozumieliśmy o co chodzi to przejście było banalne do PK C.

Do PK 4 też było dość banalnie. Liczenie kroków nie zawiodło. Natomiast tu zawiodło nas nasze doświadczenie. Zbyt duże doświadczenie. Po prostu założyliśmy, że punkty stowarzyszone są "latarniami" a punkty właściwe są ukryte. I tu daliśmy się podejść budowniczemu. Okazało się, że weszliśmy wprost na punkt, który jak się okazało był wprost na przecince, której na mapie nie było ale jakby przedłużyć linię z SE to faktycznie tak wychodziło. Ale przecież to "za łatwe" więc szukamy czegoś ukrytego i faktycznie przy jakimś zarośniętym bagienku na południe znajdujemy! Cholera... Trzeba ufać sobie nie robiąc żadnych założeń. Jak mówił Jacek Fedorowicz: "Niczego się nie spodziewam, więc się nie dam zaskoczyć".




Od PK4 do PKA


Idziemy przecinką na południe i oczywiście liczymy. I po dojściu do drogi już wiemy, że PK 4 nie był nasz. Piotrek chyba chce wracać, ale ja się nie wracam. Idziemy kawałek drogą, potem ścieżką, odbijamy na południe i przez jakieś krzory wychodzimy na skraj łąki przy wielgachnej ambonie. Punkt jest.

Tu kolejny wycinek z pionkiem:



Przejście w sumie robi się banalne. Oczywiście jeśli się dobrze liczy parokroki.



Od PKA do PK7


Przejście do PK6 charakteryzuje się głównie tym, że kawałek trzeba przejść na azymut przez las. Potem przejście wzdłuż grzbietu z mierzeniem odległości.

Do PK7 drogą. Co tu jest za podchwytliwość? No ale jest: droga przechodzi w ścieżkę a za rowem ścieżka po prostu ginie w grabowym młodniku. Nie kombinujemy - idziemy wzdłuż rowu a potem przecinką. Potem już tradycyjnie: kontrola kierunku drogi i pomiar odległości. Odbicie od drogi, krótkie czesanie i punkt jest nasz.




Od PK7 do ogniska


Przejście wygląda banalnie. Choć okazuje się, że droga biegnie inaczej niż na mapie. Ponieważ mamy nadwyżkę czasu więc idziemy wariantem bezpiecznym: szosa, potem duża droga utwardzona, skręt na południe i w zasadzie jesteśmy na miejscu. Tyle, że nosek jest mało czytelny, las kończy się i jest wielka poręba a punktu nie widać. chodzimy w kółko. Potem do pola i na południe a stamtąd namierzamy się jeszcze raz. Ja łażę po gęstwinie z malinami a Piotrek znajduje punkt: "japończyk" na ściętym pniu, na środku poręby, jakieś 15 metrów od miejsca, gdzie go szukaliśmy za pierwszym razem. Tracimy tu jakieś 15 minut bez sensu.

Do ogniska bez problemów a po drodze patrzę na mapę. Na oko wygląda, że ognisko jest mniej więcej w połowie trasy a pierwsza połowa zajęła nam 3 godziny 20 minut co na limit 8 godzin wygląda bardzo dobrze. Niepokoi mnie tylko, że druga połowa trasy wygląda na o wiele mniej oczywistą. Ale zaraz się okaże...



Od ogniska do PK11


Na PK 10 jest tak banalnie, że aż zastanawiam się po co był ten punkt w ogóle. Znowu biały kamień graniczny pomaga się upewnić, że jest okay.

Tu decydujemy się pójść najpierw na wycinek zamiast na PK11. To nie był zły wariant, ale w sumie okazało się, że nam to niewiele dało.


Rzeźba na pionku wygląda dość czytelnie więc wchodzimy uważnie ale pewnie.

 

No dobra, wchodzimy pewnie, znajdujemy miejsce dobrze ale gdzie punkt?
Kręcimy się, Piotrek szuka po obwodzie a ja sprawdzam drzewka jedno po drugim (w tym miejscu jest taka lekka gęstwinka - może 20-letnie świerki). Czeszemy ale punktu nie ma. Stwierdzamy, że trzeba się namierzać raz jeszcze. Odbijamy do skrzyżowania po drodze znajdując stowarzyszony.
namierzamy się dokładnie, i trafiamy niemal w to samo miejsce. Ja jeszcze raz sprawdzam drzewka a Piotr znowu peryferia ogarnia. Nie ma. Bierzemy stowarzyszony.
Jak się okazało tylko 2 czy trzy zespoły znalazły PK B. Szkoda, że nie poszliśmy za dnia zobaczyć, gdzie on stał. Ale jestem przekonany, że musiałem się o niego dosłownie otrzeć.




Od PK11 do PK12


Na PK11 nadkładamy, bo Piotr nie chce ryzykować szukania ścieżki, której nie widzieliśmy idąc na PKB. Jak zwykle mierzenie odległości i punkt jest nasz.

Do PK12 chcemy bezpiecznie więc stwierdzam, że najlepiej będzie odbić się od skrzyżowania przecinek. Przechodzimy po mostku nad rzeczką, przecinka jest co prawda bardzo mokra i zarośnięta ale po koronach drzew wyraźnie widoczna. I oczywiście pomaga nam biało malowany kamień graniczny, bo skrzyżowania przecinek to raczej nie widać. Punkt jest po południowej stronie więc nawet przez strumień nie trzeba przechodzić.




Od PK12 do PK13


Tu są jedyne prawdziwe schody na trasie. Przejście z PK12 na PK13 nawet na mapie wygląda nieczytelnie a w terenie, po początkowych 200-300 metrach kończy się nam droga i zaczynają mokradła. Ale takie prawdziwe, mokre, zarośnięte mokradła. Brodzimy i staramy się dotrzeć do przecinki. Przecinki ni diabła nie ma.Znajdujemy jakąś drogę ale zapuszczoną próbujemy się kierować mniej więcej na azymut przez dzikie ostępy i przez jakąś niby-porębę. Kompletnie nie wiem gdzie jesteśmy a ponieważ przez mokradła i chaszcze zgubiłem pomiar odległości a idzie się ciężko to zaczynam nawet podejrzewać czy nie jesteśmy poza mapą... Aż tu nagle... Tak! Biały kamień graniczny! W środku lasu kompletnie opuszczony.
W tym rejonie na mapie jest tylko jedno skrzyżowanie przecinek więc teraz już wiemy gdzie jesteśmy. Kierujemy się tak jak niby powinna prowadzić przecinka, tyle że trzeba omijać wielkie, zwalona przez wiatr drzewa. Potem przecinkę już widać. Dochodzimy do drogi, odbijamy na ścieżkę wzdłuż pagórka i oczywiście mierzymy odległość. Punkt jest nieco dalej niż nam wyszło więc Piotr sprawdza jeszcze trochę ale wszystko się zgadza.


Od PK13 do PK14


Nie ryzykujemy odejścia na kreskę bo nie wiemy czy przecinka będzie widoczna. Znajdujemy ją idąc po ścieżce. Potem bez historii, drogami. Wejście na punkt wolę zrealizować od skrzyżowania przecinek i od (a jakże!) świeżo malowanego kamienia granicznego.



Od PK14 do PK15


No ten punkt to zaskoczenie: idziemy, mierzymy odległości, odbijamy i punkt jest dokładnie tam gdzie wyszedłem tyle że wisi "plecami" do drogi przy jakichś porębach.


Od PK15 do mety


Tu jest kolejny wycinek

W sumie nic specjalnego, tyle że PK D miał być niemal dokładnie na przecince, a przecinka gdzieś ginie. Trochę szukamy. Znajduję punkt, który nawet trochę pasuje ale po rzeźbie to nie idealnie. Potem znajdujemy stowarzyszony, który ewidentnie nie pasuje. Bierzemy ten, które znalazłem najpierw.

PK E jest znowu "japończykiem" na środku poręby tuż przy przecince. Bez historii.

PK16 na końcu rowu to już czysta formalność.


Czujemy w nogach kilometry. Okaże się w domu, że przeszliśmy prawie trzydzieści dwa. Strasznie dużo! Liczyłem maksimum na dwadzieścia siedem.
Na szczęście na zegarku zostało nam jeszcze dwadzieścia minut, więc dochodzimy do mety bez stresu. Druga połowa trasy poszła nam wolniej głównie przez szukanie PK B i trochę przez bagna na drodze do PK 13.

Zajmujemy pierwsze miejsce ex aequo z innym zespołem. Nie jest więc źle ale mam do siebie żal, że tak głupio "przekombinowałem" na PK 4. Muszę zapamiętać tę lekcję: trzeba ufać temu co się robi i jak się liczy i nie wymyślać przeszkód, których nie ma.

A zadowolony jestem bardzo z tego, że praktycznie przez 90% trasy dokładnie mierzyłem odległości i kontrolowałem kierunek na kompasie. No i z tego, że bez obaw ciąłem przez mokradła z czym miałem kiedyś problem.

Na Darżlubie nie będzie źle, trzeba tylko utrzymać wysoką koncentrację.

Do widzenia!

wtorek, 22 marca 2016

2016.03.19 Mokro, ciężko i fajnie

Mokro, ciężko i fajnie

Nocne Manewry SKPT - Cewice 19/03/2016 - Trasa "Z"


Kiedy rano okazało się, że zawody będą w Cewicach to się trochę zmartwiłem. Raz, że to akurat najdalsza z lokalizacji jakie w ogóle brałem pod uwagę - bałem się, że nie zdążymy (co prawda samochód spalił gazu jak smok, ale i tak w bazie byliśmy pierwsi). Dwa, że w tym miejscu, sądząc po poprzednich imprezach, są tylko mapy 1:25000 będące zasadniczo powiększeniem starych map 1:50000. Zanosiło się więc, że będzie albo prosto, albo będzie ciężko zachować kontrolę nad poruszaniem się. To drugie okazało się być prawdą.


Punkty 1 i 2


Startujemy trochę przed 19:00. Pogoda przyzwoita. Jak dla mnie trochę za silny wiatr ale nic poważnego. Ustalamy, że na początkowe punkty wchodzimy bezpiecznie - bez zbędnego ryzyka. No i faktycznie: jedynka była ultra-bezpieczna. Tylko krótki azymucik na końcówce. Zastanawiam się, czy przypadkiem trasa nie będzie zbyt łatwa, bo ten punkt wygląda na dziecinnie prosty. Częściowo faktycznie była, ale nie cała...

Do drugiego punktu - odejście na północ do dolinki, w której spodziewam się znaleźć drogę. Oczywiście droga tam jest. Idziemy do wiaduktu kolejowego, Trochę za wiaduktem odbijamy na szczyt jaru przy drodze a od tego szczytu - na kreskę z kontrolą odległości. Wchodzimy w jakieś mocno podmokłe tereny. Przeskakujemy przez rowy aż dochodzimy do rowu za którym jest niewielkie wzniesienie z dość młodym, świerkowym lasem. Wszystko się zgadza. Za wyjątkiem tego, że ani na północ ani na południe nie ma żadnego lampionu. Ukradli?! Cholera, co jest? Kręcimy się trochę i postanawiamy iść do wylotu jaru. Kiedy tam dochodzimy to zauważam, że w tym miejscu z zachodu dochodzi jakaś rzeczka. Co to? Idziemy wzdłuż tej rzeczki, która zaraz zakręca na południe. No teraz pasuje jeszcze bardziej! Dochodzimy to charakterystycznego zakola. Świecę po moim brzegu i po przeciwnym. Nie ma. Ale... co to widać przy drzewie z drugiej strony rzeczki? Czyżby to był perforator?! Tomek jest odważny i przechodzi rzekę wpław. Rzeka ma coś z 5 metrów szerokości na szczęście nie jest głęboka. Dobrze, że budowniczy nie postawił stowarzyszonych przy wcześniejszym rowie - na mur-beton byśmy taki podbili.



Punkty 3 i 4


Jako się rzekło: na początku mamy iść bezpiecznie. Przy tak wymazanych drogach wchodzenie na kreskę to loteria. Decydujemy się nadłożyć i najść na trójkę "od tyłu". Dojście do torów jest proste. Potem trzeba jeszcze dojść do miejsca, gdzie zaczyna się wykop i znaleźć przecinkę. Nie jest to trudne. Potem do szosy a stamtąd na południe mierząc odległość. Natykamy się na punkt przy wyrębie ale jakieś 30 metrów za blisko. Idziemy dalej i na nosku znajdujemy kolejny. Ale jakieś 40 metrów za daleko. Hm. Ten wcześniejszy jednak lepszy. Wracamy i podbijamy. Według wstępnych wyników - dobry.

Wracamy do szosy. W stronę PK4 idzie droga. Mam przeczucie, że ona prowadzi wprost na punkt, ale ponieważ początek miał być bezpieczny więc idziemy bezpiecznie. A przez to muszę się wciągnąć pod wielką górę. Ale punkt jest łatwy i ewidentny.


Punkty 5 i 6


Miało być bezpiecznie więc dajemy do torów a potem do szosy. Na szosie jest czas na obejrzenie mapy na kolejne punkty i zaplanowanie przebiegów. Trasa po ognisku na razie wygląda na trudniejszą a na decydującą wygląda LOP-ka. Do tego sprawdzenie czasu pokazuje, że zmieszczenie się w limicie będzie niemożliwe.
Dochodzimy do łąki a na niej cała masa lampek! Wygląda to jak świetliki! Odbijamy od zakrętu drogi, przechodzimy przez pierwszy rów, stowarzyszone pomijamy milczeniem. Dochodzimy do naszego rowu i znajdujemy stary przepust. Ja przerysowuję mapę na PK6 a Tomek idzie sprawdzić odległość do rozwidlenia rowów. To nasz. Potwierdzamy.

Do PK6 sprawa wydaje się prosta: do drogi a potem do południowej skarpy a od niej na kreskę pod górę. Obchodzimy łukiem drogi niewielką łąkę i tu, z przyczyn których teraz nie potrafię wyjaśnić, uznaję, że jesteśmy 60 metrów dalej na południe. Widzę coś co przypomina małą skarpę - nie zwracam niestety uwagi, że ta nasza jest narysowana na czarno. Odbijamy na kreskę ale idziemy obok jakiegoś wielkiego jaru a niczego podobnego na mapie nie ma. Ki diabeł? Odległość niby się zgadza, niby są jakieś muldki w grabowym młodniku. Ale nie ma punktu. Czeszemy i Tomek znajduje jakiś punkt na górce. Nie pasuje nam. Próbujemy znaleźć tę drogę na zachód od punktu i coś znajdujemy. Odbijamy się od niej i jakoś wracamy do tego punktu, który znaleźliśmy wcześniej. Dalej nie za bardzo się zgadza ale bierzemy co jest. Szkoda czasu.


Punkty 7 i 8


Od PK6 odbijamy na północ mniej więcej trzymając kierunek. Przez porębę dochodzimy do drogi. Niestety, nie do końca wiemy, w którym miejscu spadliśmy. Próbujemy wyczuć to rozwidlenie, od którego chcemy się odbić. I tu znowu wtopa bo znajdujemy miejsce, które wygląda podobnie a co gorsza stoi tam słupek leśny z numerami oddziałów. Za bardzo to pasuje. Idziemy na kreskę przez bagna i rowy. W jednym nawet wpadam po pas. Ale idziemy dalej na kreskę. Tyle że na końcu kreski nie ma rowu. Nawet bagna już nie ma. Wracamy do rowu. Sprawdzam azymut. Idziemy do zakrętu rowu i znowu sprawdzam. Zaczynam przeczuwać, gdzie jesteśmy. Szkoda, że to jakieś 300 metrów za bardzo na wschód. Idziemy na zachód wzdłuż rowu. Robi się coraz bardziej bagniście. Wypłaszamy dziki i dochodzimy do zakrętu rowu. Podbijamy punkt. Potem okaże się, że to stowarzyszony ale już mamy niedoczas więc tniemy do ogniska przez jakąś nierówną łąkę.

Przy ognisku czuję ukłucie: lampion nie wisi dokładnie tam gdzie miał wisieć. Czyżby znowu stowarzyszone ognisko? Sprawdzamy. Jednak nie. Zatrzymujemy się przy ognisku na 20 minut. Już mamy 3h20 a z mapy wygląda, że to nawet nie połowa trasy. Kiepsko.


Punkt 9


Sprawa wygląda na prostą: drogą wzdłuż jeziora, wymierzyć odległość i odbić w górę. Okazuje się, że droga się rozdwaja a ta wyraźniejsza odnoga idzie w górę grzbietem. Wychodzi mi na to, że ta droga prowadzi niemal dokładnie na punkt. Na wszelki wypadek sprawdzamy muldę po prawej ale rzeźba terenu wskazuje, że najpierw powinna być podłużna mulda NS a nad nią ta nasza WE. I 50 metrów dalej faktycznie tak jest. Łatwiej niż przypuszczałem.



Punkty 10 i 11


Na dziesiąty wariant znów bezpieczny: dolinką w górę do drogi. Łatwizna, gdyby nie fakt, że dolinkę zastawia ogrodzona uprawa leśna. Trzeba obejść i stracić trochę energii. Drogą prosto w dół. Niby w dół ale z tracka wychodzi, że coś wolno. Przechodzimy przez przepust potem do noska przy drodze a stamtąd na kreskę do muldy na zboczu. Trafiamy idealnie. Trzeba tylko nieco w dół zejść.

Planujemy zejść w dół a potem na południe aż do drogi. Wcześniej trafiamy na inną drogę ale idziemy nią na wschód. Tomek słusznie zauważa, że to nie ta, ale dochodzimy jeszcze trochę i skręcamy na południe. Dochodzimy do drogi przy granicy lasu. Mieliśmy się odbić gdzieś od linii energetycznej ale jak mijamy zabudowania to droga do punktu przez łąkę wygląda kusząco. Idziemy na azymut i trafiamy na punkt.


Punkt 12


Wracamy do drogi i idziemy do skrzyżowania za skarpą. Tam planujemy odbić na azymut. Okazuje się że na południe idzie dość wyraźna ni to przecinka ni to granica kultur. Idziemy prosto a potem wzdłuż zbocza. Sprawa wygląda prosto i trafiamy na jar a w nim punkt.


Sprawa wyglądała prosto. Ale w rzeczywistości w terenie były dwa jary a budowniczy wkreślił tylko ten południowy. Daliśmy się złapać. Nie podejrzewałem takiego chwytu i przestałem mierzyć odległość. Brawo budowniczy!



Punkt 13


Planowaliśmy dojść do jeziora a potem zachodnim brzegiem i na kreskę. Jak się okazało przeszliśmy przez czyjeś podwórze a po zachodniej stronie jest jeszcze jakiś budynek, szczekają psy i wiszą ostrzegawcze tablice. Obchodzimy więc jezioro od wschodu. Nie trafiamy na drogę na południe ale w końcu odbijamy między skarpami na azymut. Trochę daleko ale las jest płaski i łatwy do przejścia. Ścinamy narożnik poręby i wchodzimy niemal idealnie na punkt na południowym kopczyku. Wszystko gra idealnie. Nie wiem dlaczego na wynikach wstępnych mamy stowarzyszony ale zareklamuję to.


Do LOP


Idziemy za kilkoma konkurentami na wschód. Trochę bez sensu ale zaczynam już czuć zmęczenie i nie myślę rozsądnie. Przecinka w stronę NE okazuje się trudna do wykrycia i musimy poprawiać. Tempo jak widać spada.


LOP


W sumie bez historii tylko sporo łażenia po wodzie. Podchwytliwe na LOP jest wejście do lasu. LOP po wejściu do lasu nie idzie po rowie ale nie wiadomo po czym idzie.
Bierzemy 6 punktów i dalej nie szukamy bo to nie ma sensu: za PS jest -15 pkt. a za poprawkę -10 pkt. Szkoda czasu.





Punkt 14


Zasadniczo punkt wygląda na prosty. Nic tylko znaleźć rów i odmierzyć odległość. Znajdujemy punkt, który wychodzi mi jakby za blisko drogi. Ale przechodzę jeszcze trochę i nic nie znajduję. Bierzemy to co było. Okazuje się, że jednak stowarzyszony. To już zmęczenie - nie wiem co robię.



Punkt 15 i meta


Jestem na diecie, więc nie mam ze sobą żadnego batonika ani nic słodzonego. I w tym momencie już widać, że spaliłem wszystkie cukry, które miałem we krwi: nie dość, że ledwo idę to do tego mózg przestaje mi pracować. Od PK14 idziemy na wschód a tam... zupełnie nie rozumiem czemu skręcam na południe! Plan był taki, żeby dojść do wiaduktu, który jest na północy... Jakoś poprawiamy i przebijamy się przez najwyższą górkę w okolicy - kto bogatemu zabroni?! Potem przez chaszcze i jakoś znajduję wiadukt.
Potem drogą do skrzyżowania. A tam ustalimy azymut zaczniemy mierzyć i leciutko trafimy na punkt. Aha. Tyle, że nie ustalamy azymutu, nie mierzymy odległości i walimy na pałę. Znajdujemy zbocze, które od biedy przypomina to, do którego idziemy. nawet skarpa mi pasuje, ładuję się na nią i tam jakoś rozpaczliwie szukam punktu na nosku. Punktu nie ma. Ewidentnie złe miejsce. TO pójdźmy dalej. Wszystko jedno dokąd. Jest jakaś inna droga i jakaś inna skarpa. A nad nią jakiś inny nosek. Szukam. Nie ma. Mam dość. Tomek mówi, żeby iść na metę. Skąd wie, że na to właśnie czekałem?!




Podsumowanie


Trasa okazała się być nadspodziewanie ciężka fizycznie. Dużo było chodzenia poza drogami, sporo terenów podmokłych, kilka gęstwin i nierównych terenów. Nawet kilka lepszych górek. Mimo to czas nie jest taki najgorszy na tle konkurencji. Przeszliśmy coś około 24,5 kilometra co też jest niezłym wynikiem. Sporo błędów, jak na mnie, ale przy tej mapie i przy takim czasie to uznaję to za całkiem niezły wynik. Szkoda PK15 ale i on pozwoliłby nam awansować co najwyżej o jedno miejsce.

Prąd odcięło mi dopiero na jakieś 2 kilometry przed metą, przedtem parłem dość równo a to w porównaniu z grudniem jest niesamowity postęp! Patrząc na całość - pomimo ogromnej liczby punktów karnych - start uważam za bardzo pozytywny. Jak zrzucę jeszcze 15 kilo (na razie już mam -10 a idzie mi dobrze) to w grudniu już będę mógł myśleć o tym, żeby znów walczyć o zwycięstwo. Jak na ten moment nie było nawet co o tym myśleć.

Dzięki, Tomku, za towarzystwo! A z Twoją nawigacją wcale nie jest tak słabo jak mówiłeś!

Organizatorom chwała za ciepłą wodę w kranach! Żadna przyjemność jechać we trzech czterysta kilometrów bez umycia się...