czwartek, 27 listopada 2014

2014.11.22 Nocne Manewry SKPB

Szybkim parokrokiem do zwycięstwa

O tych manewrach kilka osób już napisało ale z tego co czytam to wydaje mi się, że to są głównie ludzie młodzi, a więc z zupełnie innej kategorii wiekowej, innej kategorii wagowej :-) o zupełnie innym doświadczeniu i innych celach niż te, które mam ja. Napiszę więc coś z innej perspektywy, co może mieć znaczenie poznawcze albo nawet i dydaktyczne dla tych, którzy chcieliby się czegoś nauczyć w ramach orientacji. Czy mogą się czegoś nauczyć ode mnie? Zobaczymy...

Najpierw background. Przyjechaliśmy na te zawody w dość jasno zdefiniowanych celach:
- po pierwsze miało być przetarcie się przed "Darżlubem" który czekał nas dwa tygodnie później;
- po drugie mieliśmy walczyć o wygraną;
- po trzecie takie sprawdzenie swoich sił dla facetów w wieku średnim jest ważnym przeżyciem;
- po czwarte łażenie nocą po lesie ciągle stanowi dla nas przygodę, i oby tak zostało.


Punkt 1

Rozpoczęcie każdych zawodów to jest krytyczny moment: człowiek wczuwa się w mapę, przystosowuje się do specyfiki zawodów i terenu. Na początku można więc popełnić bardzo głupie błędy. I tu też bez nich się nie obeszło, chociaż nie były bardzo duże.


Szybki marsz drogą, żeby nabrać odpowiedniego tempa. Koniecznie liczenie parokroków, żeby się wdrożyć. Potem atak od skrzyżowania - trochę na azymut i trochę na kreskę. I tu pierwszy błąd wynikający z wdrażania się: punkt ewidentnie powinien stać gdzieś w pobliżu szczytu wydmy. Jednak zamiast przeszukać dobrze szczyt górki (przeszedłem pewnie jakieś 5 metrów od punktu), zacząłem szukać dalej. Znalazłem nawet stowarzyszonego jakieś 50 metrów dalej. Na szczęście Piotr wykazał się większym rozsądkiem i przeszukiwał górkę. Zupełnie niepotrzebna strata 3-4 minut ale jak na początek - może być.

Tu dygresja na temat liczenia parokroków: znam ludzi, którzy twierdzą, że liczenie parokroków przydaje się tylko w czasie końcowego ataku na punkt. Nic bardziej mylnego! Parokroki przydają się szczególnie w przypadku marszu (i biegu) po drodze na dłuższy dystans. Pozwalają kompletnie nie zastanawiać się nad tym, czy to skrzyżowanie, które mijamy, to jest to którego szukamy. Praktycznie kompletnie nie trzeba się zastanawiać nat tym czy mapa gra czy nie gra. Dopóki idziemy dobrą drogą to dzięki liczeniu parokroków kompletnie nie tracimy czasu.
Na tych zawodach dobre liczenie było kluczem do zwycięstwa, stąd tytuł tego postu.



Punkt 2

Przejście zasadniczo oczywiste: do drogi i drogą. Nawet nie było sensu myśleć o czymś innym.
Na końcówce droga szła dalej prosto na punkt, nie wiem czy budowniczy ją wymazał czy jej po prostu nie wkreślono. Minęliśmy górkę po prawej a w ustalonej odległości... znaleźliśmy się między dwiema górkami! Na lewej widzieliśmy punkt ale zaskoczenie było spore: skąd ta górka po prawej? Kontrolowałem kierunek drogi i byłem pewien, że nie rzuciło nas aż tak bardzo w lewo, Z drugiej strony górka po prawej (południowa) była wyższa od tej po lewej. Na wszelki wypadek przeczesaliśmy ją - wyglądała jak zrobiona z nawiezionego gruzu, co jest wielce prawdopodobne. Na szczęście budowniczy nie ustawił tam stowarzyszonego bo skończyłoby się na powtórnym namierzaniu. Ale skoro nie to spokojnie podbiliśmy punkt po północnej stonie drogi i dziarsko ruszyliśmy przez las.



Punkt 3

Nie wyglądał na trudny - niby przejście w końcówce 300 metrów na azymut przez las, ale na takie duże bagno trudno nie trafić. I trudny nie był. Już na wstępie trafiliśmy na stowarzyszonego po południowej stronie ale nawet nie zwolniliśmy. Drugi stowarzyszony trochę nas zatrzymał, ale ewidetnie z ulokowaniem według "polany" coś było nie tak. Więc szukaliśmy dalej aż znaleźliśmy takiego, który pasował idealnie.


Punkt 4

Odejście od trzeciego niezbyt precyzyjne. Doszliśmy do większej drogi a tam już z górki: liczę parokroki, dochodzimy do skrzyżowania, skręcamy, liczę parokroki, dochodzimy do grzbietu, skręcamy w prawo i na azymut z pomiarem odległości - punkt trafiamy centralnie. Piotr jeszcze chce być dokładniejszy i sprawdza dalej ale nic nie znajduje (jak się potem okazuje akurat tam gdzie sprawdzał stał stowarzyszony ale Piotr go nie znalazł, skąd wniosek - nie sprawdzaj jak już jesteś pewien).


Punkt 5

Bez specjalnych historii ale odejście od punktu 4 było wysoce nieprecyzyjne. Kontrolę nad odejściami trzeba stanowczo poprawić! Potem najprostszą drogą, żeby za dużo nie myśleć i móc się rozpędzić. końcówka po malinach nad rowem. Zadrapania nóg znikną mi dopiero za kilka dni..



Punkt 6

Punkty na brzegu lasu na tak starych mapach zawsze są "czujne". Tam są zawsze zmiany - najczęściej zalesienia ale czasem jakaś nowa zabudowa albo coś innego. Dlatego woleliśmy nie iść prosto "na kreskę" tylko zaatakować od czegoś dobrze zdefiniowanego. I mieliśmy rację, bo były nowe zalesienia i były punkty stowarzyszone.


Punkt 7

Żadnej historii, poza tym, że pierwszej drogi przez pole nie było a potem była jakaś droga przez las.

Punkt 8

W sumie też bez żadnej historii, tyle że droga w prawo początkowo była zakręcona a poza tym była jeszcze jedna pod skosem. Tu Piotr wykazał się 100% czujnością!



Punkt 9

Tu dwa etapy: dojście w okolice punktu w sumie banalne. Tylko trzeba się było dobrze rozpędzić (niemal do 6 km/h) ;-).


Za to samo wejście na punkt: porażka! Początek dobry, doszliśmy do zabudowań i do drogi, namierzyłem i przez wydmę. I tu podstawowy błąd: było dość mocno pod górkę i przestałem liczyć kroki! Najpierw przeszliśmy przez młodnik, potem był starszy las a w końcu po prawej stronie młode brzózki. Ponieważ rzeźba w tym miejscu była inna niż na mapie (nie było takiego owalnego obniżenia, raczej ciągła dolinka) więc wydawało mi się, że zaszliśmy za daleko. A byliśmy jakieś 10 metrów od punktu... No i zaczęło się szukanie. Znaleźliśmy dwa sąsiednie punkty ale ewidentenie nie nasze. Skończyło się na powrocie w to samo miejsce. 24 minuty stracone! A niech to... a wszystko przez brak zaufania do siebie samego. No i przez brak liczenia kroków - więcej się to już nie powtórzyło.


Punkt 10

Niezwykle prosty. Pod warunkiem, że się liczyło parokroki oczywiście, bo drogi przebiegały jakoś inaczej.

Punkt 11

Były tam stowarzyszone ale od razu wszedłem na dobry i byłem go pewien. Piotr jednak chciał obejrzeć wszystkie sąsiednie punkty i dlatego 4 minuty stracone.

Punkt 12

Szliśmy już resztką sił - odejście z punktu 11 było jakieś kiepskie w naszym wykonaniu a potem to już tylko na zapach pieczonych kiełbasek.


I tu kolejna dygresja z doświadczenia: ognisko to zagrożenie! Nie tylko dla lasu ale także i dla zawodnika. Fajnie jest posiedzieć i się rozgrzać do czerwoności, ale potem odejście od ogniska kończy się bardzo trudnym rozruszaniem i "telepaniem" z zimna. Odradzam długie siedzenie przy ogniu. Choć i ja tym razem trochę się ogrzałem a potem telepałem...

Punkt 13

Mój ulubiony punkt na trasie. Trzeba było dobrze namierzyć się krokami po drodze ale z odległości wychodziło to na granicy młodnika zarastającego wydmę. Mapa nie oddawała dobrze rzeźby grzbietu wydmy co nas zmyliło i zaczęliśmy "czesać" w starym lesie i znaleźliśmy punkt. Ale punkt ten stał przy starym punkcie trangulacyjnym a te zawsze lokowano na szczytach wzniesień. Więc to nie nasz. Wróciliśmy i doszliśmy do młodnika. Pomyślałem, że budowniczy chciał zrobić coś w stylu "Darżluba" i wbiłem się w młodnik. I faktycznie - jakieś 15-20 metrów w głębi wyczesaliśmy punkt. To mi się podoba!



Punkt 14

Trzeba przyznać uczciwie, że na końcówce nie kontrolowaliśmy sytuacji. Ścieżki, która miała przechodzić koło punktu oczywiście nie było. Weszliśmy w zasadzie na czuja - tyle tylko, że las na zachód od punktu wyglądał na młodszy od reszty co nam trochę pasowało do młodnika z mapy.


Punkt 15

Praktycznie bez historii. Byle przebić się przez las, potem drogą i końcówka. Ciekawostką jest fakt, że las uległ inwersji: to co na mapie było kiedyś młodnikiem, jest teraz starym lasem. A dawny stary las jest 10-letnim zagajnikiem.


Punkt 16

Trudności w sumie nie było ale budowniczy wymazał z mapy jakąś betonową drogę. I do tego moi koledzy uparli się, że linia kolejowa z mapy to jest własnie ta droga. No cóż, czasem trzeba walczyć także i z własnym teamem... ;-)
Przez brak tej drogi trochę straciliśmy kontrolę i nie byliśmy pewni w którym miejscu przeszliśmy tory stąd widoczna na przebiegu moja wyprawa na północ celem sprawdzenia numerów kwartałów. Numery było ok: 69 i 68. Ale ścieżki, która powinna nas prowadzić na punkt - nie było. Na wszelki wypadek obeszliśmy kwartał. W końcówce było trochę wątpliwości bo ta górka to chyba były dwie górki, do tego obsypane dołami.



Punkt 17

Najmniej ulubiony punkt. Już od 13-go zastanawiałem się, z której strony rowu stoi punkt 17. Wyczytać się tego nie dało. Zakładałem że po stronie przeciwnej a ponieważ nie tak dawno temu topiłem się w bagnistym rowie więc miałem chęć obejść. Tu Piotr przekonał mnie, że lepiej spróbować najpierw od północy. Po przebiciu się przez łąkę z trawą po pas (suchą trawą na mokrym gruncie) doszliśmy nad kanał i do punktu. A tuż obok był mostek. Całe szczęście, bo sił było już coraz mniej...


Punkt 18

Szacowana odległość do mety pokazała, że dojdziemy "na styk" w limicie. Dlatego też, pomimo dużego zmęczenia, trzeba było wykrzesać resztkę sił. Punkt niby kompletnie banalny, ale wiadomo było, że coś musi się za tym kryć. Dlatego od transformatora liczyliśmy kroki (transformatory są bardzo stabilnym elementem krajobrazu). Punkt wyszedł nam na dużym dębie ale tam go nie było. Była za to jakieś 15 metrów dalej. Wyglądał na taki którego ktoś zniszczył a potem ktoś inny naprawił.


Punkt 19

Straszna końcówka. Prosto asfaltem na ostatkach sił. Punkt wyglądał na bardzo prosty - wystarczyło wybrać czy nachodzi się z jednej czy z drugiej strony. Ale okazało się to nie takie proste bo drogi w ogóle nie było. Mało tego - nie było żadnej przerwy między zabudowaniami. Znaleźliśmy jakiś zwalony płot mniej więcej w miejscu tej drogi i wleźliśmy. Nie wiem czy ta górka tam była bo było zarośnięte ale znaleźliśmy punkt i już nawet nie rozważaliśmy czy nasz czy stowarzyszony.



Meta

Wycisnęliśmy z siebie resztki sił i rozwinęliśmy maksymalną prędkość. Na końcówce dobiło nas zamknięte przejście na teren szkoły z tej strony, z której wychodziliśmy. Strata w sumie nieduża ale jak się idzie resztkami sił i już jest się po limicie to jednak wkurzające jest.



W centrum

Coraz bardziej lubię to uczucie kiedy przychodzi się na metę i nogi ledwo się ruszają. Każdy krok jest bolesny. :-) Ale jak zawsze dwa-trzy dni i zapominamy o sprawie. 29 kilometrów pokonane - więcej niż planowaliśmy ale jestem zadowolony bo wytrzymałem i to wcale w nie najgorszym stanie.
Wyszło nam 13 punktów karnych za czas, jak się okazało nasze nawigacja była wystarczająco dobra, żeby nie złapać żadnego stowarzyszonego. Więc w rezultacie pierwsze miejsce ze sporą przewagą. Moim zdaniem kluczowe było liczenie parokroków - pozwalało nie zastanawiać się za długo i nie tracić za dużo czasu.

Trasa zrobiona bardzo dobrze. Dawała o wiele więcej niż wynikałoby z tego terenu, który bardzo ambitny nie jest. Jedynie punkt 17 był taki gdzie moim zdaniem było zbyt losowo.

Organizacja bardzo przyzwoita. Oczywiście jest to impreza turystyczna i studencka, więc czasem jest akademicko, ale w dobrym tego słowa znaczeniu - bez jakiegoś nadymania się. Bardzo obfite nagrody, niestety kompletnie nie miałem planu jakie nagrody wybrać i pewnie wziąłem nie to co powinienem, ale to akurat najmniej istotne.

Za rok trzeba się znowu wybrać. A do tego korci mnie, żeby samemu jakieś zawody zorganizować... dawno tego nie robiłem.



1 komentarz: