niedziela, 11 grudnia 2016

2016.12.03 Darżlub 2016

Zdrowo i śniegowo

Trasa "Z" gołym okiem.


W formie wstępu: nigdy nie mieszałem orientacji z polityką, ale tym razem to zrobię, bo sprawę uważam za krytycznie ważną:

Od kilkunastu miesięcy mamy nowe władze Ministerstwa Ochrony Środowiska. Władze te kilkukrotnie pokazywały, że sprawy faktycznej ochrony środowiska traktują w sposób nietypowy czego sztandarowym przykładem była sprawa Puszczy Białowieskiej, którą obecny minister zdecydował się traktować jako wielki zasób drewna rębnego (wcześniej trwało coś w rodzaju moratorium traktującego całą Puszczę jako "quasi park narodowy" bo powiększyć oficjalnie Parku się nie udało). Były też i inne działania jak choćby praktyczne "unieszkodliwienie" Rady Ochrony Przyrody czy liberalizacja przepisów w sprawie polowań na żubry. Ale te wszystkie działania można by potraktować jako lokalne, i w sumie dyskusyjne, bo na przykład w sprawie Puszczy Białowieskiej jest też faktem, że produkcja drzewna jest ważną częścią lokalnej gospodarki.

Teraz możemy mieć jednak do czynienia z czymś o wiele poważniejszym - ze zmianami na skalę globalną. Okazuje się, że najprawdopodobniej minister ochrony środowiska pracuje nad zmianami w przepisach, które praktycznie "unieszkodliwiają" wszelkie instytucje i organizacje społeczne, które w jakikolwiek sposób broniły środowisko przed nadmierną eksploatacją. Nigdy nie byłem zwolennikiem "szalonych ekologów" ale nie można negować, że organizacje ekologiczne zajmowały się ważnymi sprawami i spowodowały wiele ważnych zmian, których sztandarowym przykładem była obrona Doliny Rospudy.

Wiele wskazuje na to, że obecnie celem ministra jest:
- wyeliminowanie niezależnych od władz rządowych ocen środowiskowych;
- uniemożliwienie jakiegokolwiek udziału społeczności lokalnych i ogólnopolskich w decyzjach o inwestycjach mających wpływ na środowisko;
- poluzowanie lub eliminacja przepisów dotyczących wycinki drzew;
- uczynienie z Lasów Państwowych prostej firmy nastawionej na produkcję drewna;
- uczynienie z myśliwych głównych dysponentów przestrzeni leśnej.

Nawet jeśli te informacje są przesadzone to warto na to zwrócić uwagę i być czujnym.
Lasy to jest coś o wiele więcej niż miejsce produkcji drewna. Lasy są naszym odpoczynkiem, zdrowiem i szczęściem. Drzewa to jest coś o wiele więcej niż obiekty zawadzające przy budowie domu czy ulicy. Drzewa to życie. Bądźmy uważni. Bądźmy czujni.


Zawody zaczynają się przed zawodami


We czwartek, 1-go grudnia, napisałem do grona znajomych zachęcając ich do przyjazdu na tę imprezę:

W tegorocznym programie przewiduję:
- ciemno;
- zimno;
- dość daleko (liczę, że przejdę jakieś 25 kilometrów);
- mokro;
- chaszczowato;
- gęsto;
- możliwie trudno nawigacyjne;
- przypadkowo;
- niedospano; 
I wszystko to się sprawdziło. Natomiast jednej rzeczy nie przewidziałem: było śnieżnie! I na to właśnie nie byłem przygotowany. Przynajmniej nie byłem przygotowany do końca.
A jeszcze 30 kilometrów przed zjazdem z autostrady na Swarożyn świat wyglądał wręcz wiosennie: piękne słońce, bezchmurne niebo i zero śniegu w lasach. Kiedy już wyluzowaliśmy, zdałem sobie sprawę, że coś się zmieniło. Zajęło mi chwilę zorientowanie się o co chodzi: na polach leżało 5 lub nawet 10 centymetrów śniegu!
Kiedy w marcu pisałem o poprzedniej imprezie stwierdziłem, że jeśli zrzucę 25 kilo wagi to będę walczył o zwycięstwo. Zrzuciłem. Ale śnieg jednak to coś, z czym walczyć nie byłem gotów. Choć byłem blisko co się za kilka akapitów okaże.


Byle do pierwszego...


Początek imprezy zawsze staram się robić czujnie. W tym przypadku budowniczy mi to ułatwił dając półkilometrowe dojście ulicą do lasu. Punkt był prosty, oparty jedynie na dokładnym mierzeniu odległości. Trochę się tam jednak pokręciłem bo przy wchodzeniu wzdłuż wału (ale kto ten wał tam widział?) minąłem punkt o włos - był zawieszony "od tyłu drzewa". Wątpliwości w sumie nie było, ale rozpoznawczo przeszedłem się kawałek dalej i znalazłem punkt stowarzyszony. Wróciłem i wyszperałem mój właściwy. Dobry i spokojny początek to podstawa.



Zaczyna się orientacja


Już idąc do pierwszego starałem się wymyślić przejście do PK2. Droga "na kreskę" wyglądała mało zachęcająco: mało wyraźnych elementów, niby sporo dróg ale z założeniem, że sporo się pozmieniało, a do tego w końcówce spore ryzyko, że nie będzie od czego się odbić, żeby skutecznie zaatakować punkt.
Zdecydowałem się więc na drogę południową. Co prawda odejście od PK1 się komplikowało ale potem powinno być już prosto. Odejście faktycznie było mało płynne: najpierw należało przejść przez całkiem szeroką rzeczkę (jakieś 5-6 metrów szerokości). Rozważałem przejście po zwalonym pniu ale był zbyt śliski a kąpiel mi się nie uśmiechała, więc przeszedłem po nasypie kolejowym. Strasznie wysokim nasypie. Potem nie znalazłem drogi na zachód, czego się zresztą spodziewałem, i musiałem zaatakować na azymut przez śnieg po kostki. A kiedy wyszedłem na porębę to okazało się, że było nawet i 20 centymetrów śniegu. :-(
Trafiłem pod wielki dąb z punktem z trasy przygodowej potem próbowałem znaleźć rzeczkę - chyba jej nie było - i znalazłem drogę której azymut bardzo mi się podobał. Dotarłem nią do "mojej" drogi na zachód. Tą drogą już było łatwo ale kontrolowałem odległość parokrokami bez przerwy. Znalazłem drogę odbijającą na południe bez żadnego problemu i z górki zaatakowałem punkt. Nosek był tam gdzie planowałem ale na tym nosku było pełno pozwalanych drzew i poruszanie się było trudne. Znalezienie lampionu w tych okolicznościach nie było oczywiste. Po prawej i po lewej na wzniesieniach widziałem lampki innych zespołów ale to ewidentnie nie były moje punkty. Pokręciłem się trochę i w końcu wyszperałem lampion. Przy okazji chyba ściągnąłem na punkt kilka osób ale postanowiłem się konkurencją nie martwić i dbać o siebie.



Nabijam kilometry


Wejście na PK3 "na kreskę" raczej nie wyglądało czytelnie a ponadto nie czułem się jeszcze wczytany w mapę więc wybrałem drogę prostą choć dłuższą. Generalnie bez większych problemów choć w drodze do szosy w pewnym momencie droga niemalże zginęła mi z oczu, ale spokojnie znalazłem ją. Wejście na punkt znowu bazowało wyłącznie na dokładnym pomiarze odległości parokrokami. Bez większych historii.


Zaprzyjaźniam się ze śniegiem na dobre


W tym przypadku założyłem, że obejście drogą północną jest pułapką zastawioną przez budowniczego. Chyba słusznie. Poszedłem więc na kreskę przez śniegi, trafiłem na wyraźny jar, gdzie musiałem zatrzymać się na kilkuminutową przerwę techniczną. Trafiłem na drogę, gdzie chwilę rozważałem czy iść na północ czy na południe, na wyczucie zdecydowałem się na drogą południową. Odnalazłem ją bez trudu i poszedłem ostro, choć akurat na niej było naprawdę dużo śniegu, szczególnie na odkrytym terenie, który przecinałem po drodze. Od skrzyżowania i górki odbiłem na azymut i trafiłem bez problemów na grupę lejów po bombach i w najmniejszym był lampion.




Pan do góry czy na dół?



Ruszając w stronę PK5 miałem dwie zagwozdki: jak zaatakować i co to do cholery jest?!
Początkowo rozważałem przejście wzdłuż jeziora, choć to było sporo nadkładania drogi. Ale kiedy bez problemu trafiłem na przecinkę (tam gdzie przebieg jest czerwony to zastanawiałem się co robić) i poszedłem nią. Liczyłem, że dotrę nią do końca ale przecinka zniknęła i musiałem iść drogą bardziej na północ a potem szeroką drogą w stronę jeziora. Za punkt ataku wybrałem szczyt wzniesienia przy drodze - mało dokładny punkt ale oceniłem, że wystarczy mi to.
Wszedłem dokładnie na kreskę przez śnieg, trafiłem na podłużną górkę ale nie byłem pewien czy to jest wcześniejsza górka czy ta moja. Problem polegał na tym, że dalej nie wiedziałem czy to na czym stoi punkt to jest górka czy obniżenie. Niby wyglądało na mapie na górkę ze względu na coś co wziąłem za kreskę spadu, ale nie potrafiłem sobie wyobrazić jak niby miałby wyglądać teren. Zamiast być przygotowanym na obydwa warianty: że jest to górka albo że jest to dołek, zafiksowałem się na tej górce przez co czesałem w okolicy przez kilkanaście minut. Zbadałem wszystkie górki aż w końcu trafiłem na lampion w obniżeniu i go wziąłem z myślą, że jest to stowarzyszony. Dopiero odchodząc od punktu i idąc do jeziora rozważyłem sytuację i nabrałem przekonania, że to jednak ja sam sobie mylnie wyobraziłem teren i że to musiał być właściwy lampion. Tak też i było.


Wpadam w wielki dół


Rozważałem przez chwilę drogę wzdłuż jeziora i ale stwierdziłem, że może być zbyt mokro i mało czytelnie, wybrałem więc obejście głównymi drogami. Od strumienia odbiłem na kierunek. Przed ostrym wzniesieniem było niewielkie obniżenie z wyraźnie widocznym lampionem, ale uznałem, że to za daleko od skarpy i wdrapałem się na grzbiet. A tam był wielgachny dół czy jakieś wyrobisko (jeszcze takiego nie widziałem). Zjechałem na dół i podbiłem kartę.



Liczę i szperam


Punkt 7 nie był w sumie trudny. Sprawa opierała się na dokładnym pomiarze odległości i dojściu do łagodnej skarpy a potem odbiciu na zachód i mierzeniu dystansu w lesie.
Oczywiście znowu minąłem lampion pewnie o metry: znalazłem zagłębienie, które przypominało pozostałość po jakiejś drodze, ale lampionu nie zauważyłem. pokręciłem się trochę, doszedłem do drogi, która przechodziła na południe od punktu. Poszedłem nią na wschód i znalazłem granicę kultur przy łagodnym nosku. Od tej granicy odbiłem jeszcze raz i mierzyłem jeszcze bardziej precyzyjnie odległość. Trafiłem w sumie w to samo miejsce ale tym razem lampion znalazłem.

Tu mała dygresja: na tym punkcie spotkałem jakichś konkurentów grających nieczysto. Już się z nimi zetknąłem w Wejherowie, ale tym razem postanowiłem to wytknąć: Panowie i Panie, marsze na orientację to nie są podchody polegające na podzielnie się trzy podzespoły i nawoływaniu się za pomocą gwizdków. Takie gry nie są w porządku.



Tym razem mapa gra


Stwierdziłem, że najlepiej rokuje droga wzdłuż granicy kultur z odbiciem od jej narożnika. Co prawda liczyłem się z tym, że coś tam nie będzie grało, więc cały czas czujnie kontrolowałem azymuty i odległości ale okazało się, że akurat tam wszystko na mapie się zgadzało. Obniżenie było gdzie trzeba a punkt był w obniżeniu.



Tnę przez gąszcz i to lubię


Poszedłem w kierunku łąki licząc na to, że granica kultur będzie widoczna. Była i dało się nią fajnie i dość szybko iść (oczywiście cały czas w śniegu). Doszedłem do brzegu pola/łąki i tam trafiłem na wielkie zarośla pozwalanych głogów czy jakiegoś innego kolczastego świństwa. Było tego na tyle dużo, że nie obchodziłem tylko darłem na kreskę. Ale naprawdę chwilami myślałem, że nie dam rady stamtąd wyjść. Spodnie rozdarłem do końca ale wylazłem. Zastanawiałem się czy rów będzie widoczny więc cały czas kontrolowałem odległość i kierunek ale ten rów akurat był wielki i pełen wody. Konieczny był długi skok co w moim przypadku mogło skończyć się kąpielą ale jednak udało się.


Przestaję już logicznie myśleć


Znowu miałem zagwozdkę: czy punkt jest na górce czy w dołku? Poszedłem na azymut od końca rowu, wszedłem niemal dokładnie obok większej górki na której był jakiś punkt - widziałem na niej jakiś zespół. Byłem jednak pewien, że to jest stowarzyszony na tej większej górce. Na wschód od niej znalazłem głębokie i wyraźne obniżenie, które pasowało mi na lokalizację punktu ale lampionu nie było. Nieco dalej była mniejsza i bardzo płaska górka, która od biedy pasowałaby do mapy ale stwierdziłem, że to jest trochę za daleko od brzegu obniżenia z bagienkiem, które widziałem akurat bardzo dobrze w terenie. Poszedłem więc sprawdzić bliżej niego ale nic nie znalazłem. I w tym momencie coś mi się myślenie wyłączyło - zamiast wrócić i sprawdzić tę płaską górkę poszedłem do tego, co od razu uznałem za stowarzyszony i podbiłem go! Kompletnie nie wiem o co mi chodziło, bo już na tym punkcie stwierdziłem, że odchodząc jednak sprawdzę tę płaską górkę. I oczywiście mój punkt tam był! Pierwsze punkty karne za zmianę. Zupełnie nie wiem po co. :-/



Drę przez śniegi


W przejściu na PK11 trudne było tylko jedno: przebić się od PK10 do drogi przez las pokryty dziesięcioma centymetrami śniegu. Potem standardowo: kontrola azymutu, pomiar odległości, znalezienie punktu ataku przy zejściu dróg i atak przez śnieg.



Walka o ognisko


Drogi w stronę ogniska nie było, albo jej nie znalazłem. Darłem przez jakieś pozwalane krzaki cały czas zastanawiając się czy będzie stowarzyszone ognisko czy nie. Ale nie było.




Telepię się i telepie mnie


Na ognisku oceniłem, że idzie mi koszmarnie wolno. Zeszło mi prawie 5 godzin, na resztę trasy zostały mi 2 godziny. Chociaż do końca pozostało tylko 6 punktów a z mapy wyglądało, że końcówka jest prostsza to i tak stwierdziłem, że w walce o wysokie lokaty nie będę się liczył. I wyluzowałem. TO BYŁ WIELKI BŁĄD! Kiedy już po zawodach przeanalizowałem dokładnie rezultaty konkurencji i czasy przejść do i od ogniska to wyszło mi, że na ognisku mogłem być w samym czubie. Być może nawet byłem tam najlepszy. A gdyby nie te głupie 10 punktów karnych to byłbym tam najlepszy na pewno. No ale po pierwsze nie dają medali za pierwsze miejsce na ognisku a po drugie nie zdawałem sobie sprawy jak wyglądała sytuacja. No i wyluzowałem: założyłem, że nie walczę już tylko idę na luzie dla przyjemności. I to się zemściło zaraz potem.

Na ognisku zmieniłem wszystkie ciuchy, które mogłem zmienić i założyłem cieplejsze. Liczyłem, że to mi pozwoli uniknąć telepki przy odejściu. Niestety, nie byłem na tyle rozsądny, żeby nie siedzieć blisko ognia. Zjadłem i wypiłem i ruszyłem.

Cholera! Jeszcze nigdy mnie tak nie telepało z zimna! Wiedziałem dobrze, że po 10-15 minutach wszystko będzie już dobrze, ale dreszcze miałem nieziemskie. Do tego tak mi skurczyło żołądek, że o mało nie zwymiotowałem. A w tych warunkach trudno mi było logicznie myśleć. I przez to wybrałem bezsensowną taktykę ataku. Przy wejściu na punkt położony na obiekcie podłużnym powinienem był zaatakować wyraźnie przed punktem albo wyraźnie za punktem, żeby wiedzieć, w którą stronę szukać. A poszedłem niby dokładnie na punkt. Lampionu nie znalazłem oczywiście dokładnie w tym miejscu i nie wiedziałem czy iść raczej na północ czy raczej na południe. I poszedłem nie tam gdzie trzeba. Czułem, że jestem za daleko na południe, ale dalej mnie jeszcze trochę telepało i miałem dość szukania. Wziąłem to co znalazłem.



Lubię chodzić na kreskę


Od PK13 poszedłem na kreskę na PK14. Udało mi się dokładnie i trafiłem na obniżenie z bagnem. Ale nie było punktu. Stwierdziłem, że muszę być na południowym obniżeniu a stąd już prosty wniosek: PK13 nie był mój...
To przejście na kreskę przez zaśnieżony las jest moim ulubionym na tych zawodach. Pod koniec przejścia drogę umilała mi sowa. Taka okolica!



Nudnawo się robi


Generalnie nic specjalnego tu nie było, poza tym, że przecinka, którą szedłem, przy zejściu na dół byłą tak zawalona korzeniami i gałęziami, że musiałem pójść bokiem. Potem już po drugiej stronie jeziora były jakieś nowe zabudowania, co mi nieco utrudniło dojście do drogi.
Ale potem już standard: odmierzenie odległości, odbicie na zachód i pomiar dystansu, lampion i powrót na drogę.


Ja chrzanię


Przejście do PK16 wyglądało zbyt banalnie. Spodziewałem się więc jakichś nadzwyczajnych zmian sytuacji w terenie. I to był pierwszy błąd: jeśli się czegoś spodziewam to oczywiście będę robił wszystko, żeby dopasować sytuację do moich oczekiwań.
Drugi błąd był tak banalny, że aż mi głupio. Przy wejściu na przecinkę wymierzyłem, że do pierwszej poprzecznej powinno być 240 par kroków i do drugiej poprzecznej kolejne 240 par kroków.
Pierwsza poprzeczna była dokładnie na 240-tu parokrokach. Ale do kolejnej przeszedłem ponad trzysta. I tu pierwszy błąd połączył mi się z drugim: domyśliłem się, że sytuacja na brzegu lasu zmieniła się tak bardzo, że nie wiedziałem gdzie jestem. Do tego w lesie była wielka poręba a wcześniej w prawo odbijała jakaś wielka droga co jeszcze dodatkowo mnie utwierdziło w przypuszczeniu, że tam się wszystko zmieniło. Ale ponieważ już przecież o nic nie walczyłem a limit czasu mnie gonił straszliwie, więc odbiłem od wielkiej ambony, wziąłem jakiś lampion, który mi się nawinął i poszedłem dalej.

Kiedy na spokojnie w domu na to popatrzyłem to ewidentnie mi wyszło, że najzwyczajniej w świecie źle zmierzyłem linijką albo źle przeliczyłem. Odległości na pierwszy rzut oka były różne i gdyby nie to, że spodziewałem się, że tam nic nie będzie grało, to... wszystko tam grało! A punkt był pewnie z tych najbardziej banalnych. Tyle, że wziąłem stowarzyszony...



Przez śniegi południa


Historia powoli zmierza ku końcowi. Poszedłem wzdłuż brzegu pola potem polem, doszedłem do narożnika lasu, który akurat był jakoś dziwnie zarośnięty, a od niego wprost na wschód do szosy. Szosa znalazła się szybciej niż przypuszczałem. Czujnie odnalazłem przecinkę na południe i potem standard: odległość, odbicie i odległość. I lampion.



Drę


Odejście było spokojne do przecinki, potem drogą i wzdłuż szosy. Odbiłem na kreskę przez porębę i wszedłem w gęstwinę brzozową szukając końca rowu. Znalazłem go bez większego trudu.


Niespodziewany brak


Poza tym, że trzeba było przedzierać się przez gęstwinę to reszta była prosta. Po prostu wzdłuż rowów. I tu niespodzianka: kiedy doszedłem do drogi to szukałem rowu i przepustu, ale nic nie znalazłem. Stwierdziłem, że ewidentnie tego nie ma więc wróciłem. Odbiłem od kępy drzew w obniżeniu i na kreskę poszedłem przez las. Żadnego rowu nie było, za to wlazłem dokładnie na lampion.



Na metę


Odejście od ostatniego punktu było nieco trudne, bo trafiłem w jakieś chaszcze, młodniki, poręby i inne takie ale starałem się tylko z grubsza kontrolować kierunek i dość do torów. Potem już bez historii. Starałem się wycisnąć jak najwięcej prędkości ale śnieg wyciągnął ze mnie wszystkie zasoby. Na metę dotarłem jakieś 35 minut po limicie.




Co poszło nie tak?


Oczywiście, taki śnieg to było za dużo jak na moją kondycję ale i tak mój czas nie był tragiczny. Poza czasem złapałem 60 punktów karnych w tym za dwa stowarzyszone, które miałem już po ognisku. Łączny wynik 96 punktów karnych nie był zły ale stawka była wyrównana i znalazłem się finalnie na 11-tym miejscu.
Kiedy na spokojnie przeanalizowałem wyniki to przyczyny takiej pozycji, którą uznaję za porażkę były dwie:
1. Kondycyjnie jeszcze jestem za słaby, mimo iż sporo poprawiłem w tym zakresie;
2. Na ognisku siedziałem za długo, za dużo na ognisku myślałem i wreszcie na ognisku "odpuściłem". Na końcówce więc nie starałem się zbytnio przez co zrobiłem głupoty. A miałem szansę być wysoko a może nawet i wygrać.

To była dla mnie ważna lekcja: nie odpuszczać aż do końca.

2 komentarze:

  1. Dzień Dobry:)
    Ten wielgachny dół czyli punkt nr 6 to wczesnośredniowieczne grodzisko, pięknie zachowane ale archeologicznie badane w latach 80 ale XIX wieku. Ta granica kultur w drodze do punktu nr 9 zaznaczona na mapie w rzeczywistości jest słabo widoczna -nawet w dzień. Las sosnowy ws las sosnowo-modrzewiowy. Wiem, bo w czerwcu robiliśmy tam lokalną imprezę na orientację no i na tej granicy kultur stawialiśmy punkt - za to niedaleko jest świeża granica kultur po niedawnych wycinkach i świeżych (kilkuletnich) nasadzeniach. Fajnie to widać na zdjęciach lotniczych. Gratuluję zdobycia pk 9 -krzaki, krzaki i jeszcze raz krzaki a na naszej imprezie z czerwca były jeszcze wielgachne pokrzywy. Jedna z drużyn przeszła wzdłuż całego tego kanału - może ich przekleństwa rzucone w czerwcu w eter wciąż wisiały w powietrzu:)?
    Super relacja, fajnie się czyta:)
    Pozdrawiam
    Ania Kamińska (miejscowa, start na przygodowej)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A! To by tłumaczyło dlaczego "to" przy PK6 jest takie dziwne. Bo to mi wyglądało na mały lej krasowy, ale przecież ta okolica nie jest krasowa. Niestety, po ciemku za dużo nie da się pooglądać bo przypuszczam, że widok na jezioro był tam ładny.

      A PK9 akurat był wyjątkowo dobrze dostępny, przynajmniej od strony z której ja wchodziłem. Tylko zaraz po wyjściu z lasu był kawałek łąki na zboczu a potem te cholerne, kłujące krzaki. Potem już było tylko jakoś nierówno i śnieg. Generalnie w zimie zazwyczaj łazi się łatwiej: maliny i jeżyny raczej polegują a pokrzyw nie ma w ogóle. Nad samym rowem było zupełnie "łyso" i miałem w ogóle wrażenie, że on był odnowiony.

      Usuń