wtorek, 22 marca 2016

2016.03.19 Mokro, ciężko i fajnie

Mokro, ciężko i fajnie

Nocne Manewry SKPT - Cewice 19/03/2016 - Trasa "Z"


Kiedy rano okazało się, że zawody będą w Cewicach to się trochę zmartwiłem. Raz, że to akurat najdalsza z lokalizacji jakie w ogóle brałem pod uwagę - bałem się, że nie zdążymy (co prawda samochód spalił gazu jak smok, ale i tak w bazie byliśmy pierwsi). Dwa, że w tym miejscu, sądząc po poprzednich imprezach, są tylko mapy 1:25000 będące zasadniczo powiększeniem starych map 1:50000. Zanosiło się więc, że będzie albo prosto, albo będzie ciężko zachować kontrolę nad poruszaniem się. To drugie okazało się być prawdą.


Punkty 1 i 2


Startujemy trochę przed 19:00. Pogoda przyzwoita. Jak dla mnie trochę za silny wiatr ale nic poważnego. Ustalamy, że na początkowe punkty wchodzimy bezpiecznie - bez zbędnego ryzyka. No i faktycznie: jedynka była ultra-bezpieczna. Tylko krótki azymucik na końcówce. Zastanawiam się, czy przypadkiem trasa nie będzie zbyt łatwa, bo ten punkt wygląda na dziecinnie prosty. Częściowo faktycznie była, ale nie cała...

Do drugiego punktu - odejście na północ do dolinki, w której spodziewam się znaleźć drogę. Oczywiście droga tam jest. Idziemy do wiaduktu kolejowego, Trochę za wiaduktem odbijamy na szczyt jaru przy drodze a od tego szczytu - na kreskę z kontrolą odległości. Wchodzimy w jakieś mocno podmokłe tereny. Przeskakujemy przez rowy aż dochodzimy do rowu za którym jest niewielkie wzniesienie z dość młodym, świerkowym lasem. Wszystko się zgadza. Za wyjątkiem tego, że ani na północ ani na południe nie ma żadnego lampionu. Ukradli?! Cholera, co jest? Kręcimy się trochę i postanawiamy iść do wylotu jaru. Kiedy tam dochodzimy to zauważam, że w tym miejscu z zachodu dochodzi jakaś rzeczka. Co to? Idziemy wzdłuż tej rzeczki, która zaraz zakręca na południe. No teraz pasuje jeszcze bardziej! Dochodzimy to charakterystycznego zakola. Świecę po moim brzegu i po przeciwnym. Nie ma. Ale... co to widać przy drzewie z drugiej strony rzeczki? Czyżby to był perforator?! Tomek jest odważny i przechodzi rzekę wpław. Rzeka ma coś z 5 metrów szerokości na szczęście nie jest głęboka. Dobrze, że budowniczy nie postawił stowarzyszonych przy wcześniejszym rowie - na mur-beton byśmy taki podbili.



Punkty 3 i 4


Jako się rzekło: na początku mamy iść bezpiecznie. Przy tak wymazanych drogach wchodzenie na kreskę to loteria. Decydujemy się nadłożyć i najść na trójkę "od tyłu". Dojście do torów jest proste. Potem trzeba jeszcze dojść do miejsca, gdzie zaczyna się wykop i znaleźć przecinkę. Nie jest to trudne. Potem do szosy a stamtąd na południe mierząc odległość. Natykamy się na punkt przy wyrębie ale jakieś 30 metrów za blisko. Idziemy dalej i na nosku znajdujemy kolejny. Ale jakieś 40 metrów za daleko. Hm. Ten wcześniejszy jednak lepszy. Wracamy i podbijamy. Według wstępnych wyników - dobry.

Wracamy do szosy. W stronę PK4 idzie droga. Mam przeczucie, że ona prowadzi wprost na punkt, ale ponieważ początek miał być bezpieczny więc idziemy bezpiecznie. A przez to muszę się wciągnąć pod wielką górę. Ale punkt jest łatwy i ewidentny.


Punkty 5 i 6


Miało być bezpiecznie więc dajemy do torów a potem do szosy. Na szosie jest czas na obejrzenie mapy na kolejne punkty i zaplanowanie przebiegów. Trasa po ognisku na razie wygląda na trudniejszą a na decydującą wygląda LOP-ka. Do tego sprawdzenie czasu pokazuje, że zmieszczenie się w limicie będzie niemożliwe.
Dochodzimy do łąki a na niej cała masa lampek! Wygląda to jak świetliki! Odbijamy od zakrętu drogi, przechodzimy przez pierwszy rów, stowarzyszone pomijamy milczeniem. Dochodzimy do naszego rowu i znajdujemy stary przepust. Ja przerysowuję mapę na PK6 a Tomek idzie sprawdzić odległość do rozwidlenia rowów. To nasz. Potwierdzamy.

Do PK6 sprawa wydaje się prosta: do drogi a potem do południowej skarpy a od niej na kreskę pod górę. Obchodzimy łukiem drogi niewielką łąkę i tu, z przyczyn których teraz nie potrafię wyjaśnić, uznaję, że jesteśmy 60 metrów dalej na południe. Widzę coś co przypomina małą skarpę - nie zwracam niestety uwagi, że ta nasza jest narysowana na czarno. Odbijamy na kreskę ale idziemy obok jakiegoś wielkiego jaru a niczego podobnego na mapie nie ma. Ki diabeł? Odległość niby się zgadza, niby są jakieś muldki w grabowym młodniku. Ale nie ma punktu. Czeszemy i Tomek znajduje jakiś punkt na górce. Nie pasuje nam. Próbujemy znaleźć tę drogę na zachód od punktu i coś znajdujemy. Odbijamy się od niej i jakoś wracamy do tego punktu, który znaleźliśmy wcześniej. Dalej nie za bardzo się zgadza ale bierzemy co jest. Szkoda czasu.


Punkty 7 i 8


Od PK6 odbijamy na północ mniej więcej trzymając kierunek. Przez porębę dochodzimy do drogi. Niestety, nie do końca wiemy, w którym miejscu spadliśmy. Próbujemy wyczuć to rozwidlenie, od którego chcemy się odbić. I tu znowu wtopa bo znajdujemy miejsce, które wygląda podobnie a co gorsza stoi tam słupek leśny z numerami oddziałów. Za bardzo to pasuje. Idziemy na kreskę przez bagna i rowy. W jednym nawet wpadam po pas. Ale idziemy dalej na kreskę. Tyle że na końcu kreski nie ma rowu. Nawet bagna już nie ma. Wracamy do rowu. Sprawdzam azymut. Idziemy do zakrętu rowu i znowu sprawdzam. Zaczynam przeczuwać, gdzie jesteśmy. Szkoda, że to jakieś 300 metrów za bardzo na wschód. Idziemy na zachód wzdłuż rowu. Robi się coraz bardziej bagniście. Wypłaszamy dziki i dochodzimy do zakrętu rowu. Podbijamy punkt. Potem okaże się, że to stowarzyszony ale już mamy niedoczas więc tniemy do ogniska przez jakąś nierówną łąkę.

Przy ognisku czuję ukłucie: lampion nie wisi dokładnie tam gdzie miał wisieć. Czyżby znowu stowarzyszone ognisko? Sprawdzamy. Jednak nie. Zatrzymujemy się przy ognisku na 20 minut. Już mamy 3h20 a z mapy wygląda, że to nawet nie połowa trasy. Kiepsko.


Punkt 9


Sprawa wygląda na prostą: drogą wzdłuż jeziora, wymierzyć odległość i odbić w górę. Okazuje się, że droga się rozdwaja a ta wyraźniejsza odnoga idzie w górę grzbietem. Wychodzi mi na to, że ta droga prowadzi niemal dokładnie na punkt. Na wszelki wypadek sprawdzamy muldę po prawej ale rzeźba terenu wskazuje, że najpierw powinna być podłużna mulda NS a nad nią ta nasza WE. I 50 metrów dalej faktycznie tak jest. Łatwiej niż przypuszczałem.



Punkty 10 i 11


Na dziesiąty wariant znów bezpieczny: dolinką w górę do drogi. Łatwizna, gdyby nie fakt, że dolinkę zastawia ogrodzona uprawa leśna. Trzeba obejść i stracić trochę energii. Drogą prosto w dół. Niby w dół ale z tracka wychodzi, że coś wolno. Przechodzimy przez przepust potem do noska przy drodze a stamtąd na kreskę do muldy na zboczu. Trafiamy idealnie. Trzeba tylko nieco w dół zejść.

Planujemy zejść w dół a potem na południe aż do drogi. Wcześniej trafiamy na inną drogę ale idziemy nią na wschód. Tomek słusznie zauważa, że to nie ta, ale dochodzimy jeszcze trochę i skręcamy na południe. Dochodzimy do drogi przy granicy lasu. Mieliśmy się odbić gdzieś od linii energetycznej ale jak mijamy zabudowania to droga do punktu przez łąkę wygląda kusząco. Idziemy na azymut i trafiamy na punkt.


Punkt 12


Wracamy do drogi i idziemy do skrzyżowania za skarpą. Tam planujemy odbić na azymut. Okazuje się że na południe idzie dość wyraźna ni to przecinka ni to granica kultur. Idziemy prosto a potem wzdłuż zbocza. Sprawa wygląda prosto i trafiamy na jar a w nim punkt.


Sprawa wyglądała prosto. Ale w rzeczywistości w terenie były dwa jary a budowniczy wkreślił tylko ten południowy. Daliśmy się złapać. Nie podejrzewałem takiego chwytu i przestałem mierzyć odległość. Brawo budowniczy!



Punkt 13


Planowaliśmy dojść do jeziora a potem zachodnim brzegiem i na kreskę. Jak się okazało przeszliśmy przez czyjeś podwórze a po zachodniej stronie jest jeszcze jakiś budynek, szczekają psy i wiszą ostrzegawcze tablice. Obchodzimy więc jezioro od wschodu. Nie trafiamy na drogę na południe ale w końcu odbijamy między skarpami na azymut. Trochę daleko ale las jest płaski i łatwy do przejścia. Ścinamy narożnik poręby i wchodzimy niemal idealnie na punkt na południowym kopczyku. Wszystko gra idealnie. Nie wiem dlaczego na wynikach wstępnych mamy stowarzyszony ale zareklamuję to.


Do LOP


Idziemy za kilkoma konkurentami na wschód. Trochę bez sensu ale zaczynam już czuć zmęczenie i nie myślę rozsądnie. Przecinka w stronę NE okazuje się trudna do wykrycia i musimy poprawiać. Tempo jak widać spada.


LOP


W sumie bez historii tylko sporo łażenia po wodzie. Podchwytliwe na LOP jest wejście do lasu. LOP po wejściu do lasu nie idzie po rowie ale nie wiadomo po czym idzie.
Bierzemy 6 punktów i dalej nie szukamy bo to nie ma sensu: za PS jest -15 pkt. a za poprawkę -10 pkt. Szkoda czasu.





Punkt 14


Zasadniczo punkt wygląda na prosty. Nic tylko znaleźć rów i odmierzyć odległość. Znajdujemy punkt, który wychodzi mi jakby za blisko drogi. Ale przechodzę jeszcze trochę i nic nie znajduję. Bierzemy to co było. Okazuje się, że jednak stowarzyszony. To już zmęczenie - nie wiem co robię.



Punkt 15 i meta


Jestem na diecie, więc nie mam ze sobą żadnego batonika ani nic słodzonego. I w tym momencie już widać, że spaliłem wszystkie cukry, które miałem we krwi: nie dość, że ledwo idę to do tego mózg przestaje mi pracować. Od PK14 idziemy na wschód a tam... zupełnie nie rozumiem czemu skręcam na południe! Plan był taki, żeby dojść do wiaduktu, który jest na północy... Jakoś poprawiamy i przebijamy się przez najwyższą górkę w okolicy - kto bogatemu zabroni?! Potem przez chaszcze i jakoś znajduję wiadukt.
Potem drogą do skrzyżowania. A tam ustalimy azymut zaczniemy mierzyć i leciutko trafimy na punkt. Aha. Tyle, że nie ustalamy azymutu, nie mierzymy odległości i walimy na pałę. Znajdujemy zbocze, które od biedy przypomina to, do którego idziemy. nawet skarpa mi pasuje, ładuję się na nią i tam jakoś rozpaczliwie szukam punktu na nosku. Punktu nie ma. Ewidentnie złe miejsce. TO pójdźmy dalej. Wszystko jedno dokąd. Jest jakaś inna droga i jakaś inna skarpa. A nad nią jakiś inny nosek. Szukam. Nie ma. Mam dość. Tomek mówi, żeby iść na metę. Skąd wie, że na to właśnie czekałem?!




Podsumowanie


Trasa okazała się być nadspodziewanie ciężka fizycznie. Dużo było chodzenia poza drogami, sporo terenów podmokłych, kilka gęstwin i nierównych terenów. Nawet kilka lepszych górek. Mimo to czas nie jest taki najgorszy na tle konkurencji. Przeszliśmy coś około 24,5 kilometra co też jest niezłym wynikiem. Sporo błędów, jak na mnie, ale przy tej mapie i przy takim czasie to uznaję to za całkiem niezły wynik. Szkoda PK15 ale i on pozwoliłby nam awansować co najwyżej o jedno miejsce.

Prąd odcięło mi dopiero na jakieś 2 kilometry przed metą, przedtem parłem dość równo a to w porównaniu z grudniem jest niesamowity postęp! Patrząc na całość - pomimo ogromnej liczby punktów karnych - start uważam za bardzo pozytywny. Jak zrzucę jeszcze 15 kilo (na razie już mam -10 a idzie mi dobrze) to w grudniu już będę mógł myśleć o tym, żeby znów walczyć o zwycięstwo. Jak na ten moment nie było nawet co o tym myśleć.

Dzięki, Tomku, za towarzystwo! A z Twoją nawigacją wcale nie jest tak słabo jak mówiłeś!

Organizatorom chwała za ciepłą wodę w kranach! Żadna przyjemność jechać we trzech czterysta kilometrów bez umycia się...




poniedziałek, 21 marca 2016

2015.12.05 - 24 kilometry porażek

Nocne Marsze "Darżlub" 2015 - dwadzieścia cztery kilometry porażek

Trasa "Bardzo Trudna Krótka" - Wejherowo 05/12/2015


Przez bardzo długi czas zbierałem się do napisania o tym marszu. Zupełnie mi się nie chciało, jednak trzeba pamiętać nie tylko o sukcesach ale także o porażkach. A nawet o tych drugich trzeb pamiętać lepiej, żeby się z nich czegoś nauczyć. Tak więc dla siebie i dla potomności: w imię Boże...

Zawody zaczęły się na długo przed zawodami. Dla mnie zaczęły się mniej więcej o 15:00 kiedy to dotarliśmy do Wejherowa. Zaczęły się dobrze, bo mieliśmy czas się przejść i zobaczyć nowy budynek filharmonii. Zaczęły się źle, bo zdecydowałem się z tejże filharmonii zjeść kompletny obiad, choć zwykle staram się przestrzegać dość prostej diety przed startem. Ten obiad będzie mnie trochę kosztował...

Do PK1


Ciekawe przejście poprzez miasto. Zwykle imprezy są gdzieś na wsiach a tu: uliczki, zakręty - miłą odmiana. Odrzuciłem wariant koło pomnika na wzgórzu i poszedłem po najmniejszej linii oporu. Przy wejściu do lasu mogłem się prosto zorientować bo przechodziłem koło kempingu, na którym spaliśmy bodajże w 1987 roku - miłe wspomnienia!
Wejście na punkt trochę pod górę ale poza tym - proste ze względu na atak od wielkiej kaplicy. Było na tyle prosto, że zacząłem się rozglądać za jakąś wyraźniejszą górką w okolicy bo ta, na której punkt stał była jak na mój gust ciut za mała. Ale nie było tu niespodzianek, zresztą teren oświetlony latarniami i nic się dało ukryć.


Do PK2

Przejście przed szosę (na szczęście zamkniętą na czas remontu) i przejście wzdłuż parkowego kanału. Pojem przez łąko-chaszcze na kreskę. Dość mokro pod nogami. ścięcie narożnika, odmierzenie odległości do jaru i jarem na górę. Punkt według mapy zlokalizowany kompletnie na niczym. Przymierzałem trzy razy z różnych stron bo ten, który widziałem podczas wchodzenia wydawał mi się nieprawidłowy. Zresztą nawet jak już go w końcu podbiłem to i tak wydawał mi się nie stać tam, gdzie należało.

Przy tej okazji wszedłem na wierzchowinę i obejrzałem sobie miejsce, które wyglądało trochę jak polana a trochę jak takie rozciągnięte skrzyżowanie ścieżek. Przyjrzałem się na tyle dobrze, żeby wiedzieć z grubsza, ale nie dość dobrze, żeby zrozumieć. To mnie będzie dużo kosztowało 7 godzin później, ale do tego dojdę.




PK3, PK4, PK5 - żadnych historii


Typowe punkty na dokładność krokowania. Na mój gust - za proste. Zastanawiałem się mocno po co w ogóle budowniczy je postawił. PK 5 nieco ukryty na błotnistym brzegu rzeczki, ale w sumie to żadnych historii.



Do PK6 - przygoda z obiadem


Pominę szczegóły, wybaczcie, ale już na początku obiad przypomniał o sobie. Nigdy więcej. Co gorsza miejsce było kompletnie pozbawione intymności. Nigdy więcej.
Potem prosta droga koło leśniczówki, dotarcie do przepustu i atak na kreskę i pod górę. Zdaje się, że musiałem wyjmować długopis bo na punkcie był perforator, w każdym razie track pokazuje, że się zatrzymałem.




Do PK7 - łąki zbyt czytelne


Odejście punktu możliwie najprostsze i takie, żeby za dużo nie podchodzić. Podchodzenie nie jest dla ludzi z 60-cio kilogramowym plecakiem. Przejście przez grzbiet a tam troszkę problemów ze zlokalizowaniem się - od północy dochodziła wyraźna ścieżka, która mnie nieco zmyliła. Na szczęście na tej łące rowy były bardzo wyraźne i zgadzały się z mapą, więc pominąłem wszystkie stowarzyszone, które mijałem, i bez wahania wbiłem mój punkt.



Do PK8 - z wiekiem się nie mądrzeje, jednak


Stara zasada, którą wymyśliłem jeszcze w czasach juniorskich w BnO: "jeśli w lesie spotykasz znajomego to z całą pewnością się zgubicie". A co jeśli spotkasz w lesie dwóch znajomych?
Zaczęło się dobrze: na kreskę przez łąkę, do drogi, dojście do punktu ataku. No i atak z mierzeniem parokroków. Szkolna wycieczka. Ale... już na wstępie podczas ataku spotykam Piotra, który mnie wyprzedził na trasie. Git. Tylko dlaczego on idzie dokładnie w przeciwnym kierunku? WTF?! Czy ja jeszcze liczę parokroki.
Idę dalej i na małym nosku widzę Jacka z Michałem. Zagaduję ich - szukają swojego punktu z innej trasy. Przed sobą widzę już duży nosek, a raczej wielki nos. Porównujemy mapy i okazuje się, że oni mają punkt na wcześniejszym nosku a ja na następnym. Wszystko się zgadza - oni stoją na nosku ale punktu na nim nie ma. Wszystko się zgadza? Taaa... Zgadza się, pod warunkiem, że w ogóle się nie popatrzy na to, że nosek na którym stoją ma najwyżej półtora metra wysokości a na mapie narysowany jest dwiema warstwicami. Ale kto by zważał na detale, zwłaszcza jak można znajomym pomóc. W międzyczasie oczywiście przestaję liczyć parokroki. Rozstajemy się - ja wchodzę na wielki nosek i podbijam swój punkt a im radzę wpisać BPK.



Genialnie. Tyle, że mój punkt to jest de facto ich punkt a mój prawdziwy punkt jest kilkadziesiąt metrów dalej, na nosku, który jest jeszcze większy. Sorry Jacku, sorry Michale. Nigdy więcej żadnych porad! A jak spotkam znajomego w lesie to będę się przed nim chował.
No i pierwszy stowarzysz za mną.
A sytuacja w terenie była ciekawa:


Spotkałem Jacka i Michała na małym nosku numer 1. Ich punkt stał na nosku numer 2 a mój na nosku numer 3. To było banalne pod warunkiem, że liczyło się parokroki. Gdyby się liczyło oczywiście...

Do PK9 - drogą, której nie zna mapa, teren zresztą też


Obchodzę dużą górkę, odmierzam odległość do mojej drogi, wbijam się na tę, którą miałem iść, po czym dolinką i ledwo czytelną w terenie drogą wchodzę na punkt. On jakiś taki za prosty jest... Ale jednak mój więc nie robię z jego prostoty dużego problemu.



Do PK10 - załatwiony pigułą


Rozważam wariant obejściowy, ale stwierdzam, że "no risk - no fun" i idę ambitnie na kreskę do rozwidlenia dróg w dolince. Wszystko idzie genialnie. No - prawie... Bo głowa mi nie nadążyła. Odbiłem się od PK9, który stał przy drodze, której praktycznie w terenie nie było. Ale oczywiście założyłem, że ta droga, na którą mam trafić, będzie po prostu wyjeżdżona, utwardzona i świetnie widoczna. To przecież logiczne, prawda?
Schodzę w dolinkę, ale drogi tam nie ma. Planowałem wyjść nieco na południe od rozwidlenia, ale w domu sprawdziłem, że wyszedłem minimalnie na północ, malutki błąd w sumie jak na takie przejście. Z tym, że zamiast zweryfikować kierunki dolinek i potwierdzić, że wyszedłem dobrze to uparłem się szukać dużej i wyraźnej drogi. Miała przecież być! Tak przecież założyłem, więc droga ma się znaleźć! Schodzę trochę w dół i znajduję jakieś drogi ale wyglądają na powstałe przy ściąganiu drzewa po wyrębie. Kierunki się nie zgadzają. Co jest?! Czyżbym wylazł za mapę?!
Głowa najwidoczniej wyłączyła mi się już ze zmęczenia. Kręcę się trochę ale potem stwierdzam, że muszę iść na północ, żeby znaleźć coś co mi pomoże się odnaleźć. Z daleka widzę jakichś ludzi. Dochodzę do dużego skrzyżowania. No tak - byłem pod pigułą. Mam dość, zastanawiam się czy nie wracać na metę. Wróciłbym, ale to tak cholernie daleko. Człapię więc w stronę PK10 ale tym razem już tylko drogami. Na punkcie trochę przymierzam się do sytuacji, stwierdzam, że jestem za wysoko. Schodzę i podbijam. Przeszedłem pierwszy poważny kryzys...


Do PK11 - w niedoczasie nie będę miareczkował


Trochę się na tym przejściu rozkręcam. Trafiam na drogę, której nie ma na mapie i idę nią pod górę. A potem w dół. Zegarek pokazuje, że już jestem mocno opóźniony. Jakbym już od podstawówki tego nie wiedział. Żeby przyspieszyć na zejściu ścinam nieco rozwidlenie dróg Oczywiście będzie mnie to dużo kosztowało, bo tracę doby punkt ataku a kolejne rozwidlenie jest ciut niewyraźne. Znajduję punkt na grzbiecie, ale coś mi nie gra. Sprawdzam, że w pobliżu jest jeszcze jeden a ze świateł wnioskuję, że jest jeszcze trzeci. Ale zegarek jest nieubłagany: nie ma co kombinować, trzeba iść. Podbijam więc ten, na który wszedłem na początku. Oczywiście stowarzyszony, ale nawet mi nie żal.


Do PK12 - stowarzyszone ognisko


Daję z siebie wszystko. Wszystko to co mam w nogach. Czyli prawie nic. Idę bez myślenia byle nie tracić już za dużo czasu. Z daleka widzę ognisko. Git. Ale, ale... Punkt na mapie jest blisko drogi a ognisko jest jakieś 100 metrów od drogi. Ale przecież nie zrobiliby stowarzyszonego ogniska! Nie zrobiliby? Sprawdźmy to. Przy drodze znajduję pustą altankę a w niej punkt. A więc zrobili...
W dodatku cwaniaki na ognisku przed odbiorem karty upewniają się, że podbiło się PK12 a kuszący lampion wisi im nad głową. Wielu się na to nabrało. Ognisko już nigdy nie będzie tym czym było kiedyś...


PK13 i PK14 - podchwytliwe nic trudnego


Przy odchodzeniu od ogniska zmieniłem czapkę i rękawice na grubsze a do tego założyłem dodatkowy polar. Najlepsza rzecz, jaką zrobiłem na tych zawodach! Żadnej telepki po oddaleniu się od ogniska! To trzeba kontynuować jako tradycję.
Do PK13 w sumie żadnej niespodzianki. Nawet za prosto. Ale chodziło chyba tylko o to, żeby wejście na PK14 nie było banalne. Od PK13 na kreskę. Niby nie młodnik ale przejście przez ten fragment lasu jest trudne. W okolicy PK14 okazuje się o co tu chodziło: nieco na północ widać wyraźną górkę a nieco na południe młodnik (chyba grabowy jeśli dobrze pamiętam). Niby oczywiste, ale ta górka jakoś za bardzo na północ jednak. Sprawdźmy co się kryje w młodniku. No i oczywiście: kryje się w nim jeszcze większa górka. Na górce jest punkt. Niby to podchwytliwe było a jednak trochę zbyt czytelne.



Do PK15 - kwas na początku, słodycz na końcu


Od PK14 odchodzę niby dobrze, ale jestem zbyt rozkojarzony i nie kontroluję kierunku. Zresztą to trudne bo dość gęsto jest. Dochodzę do drogi i podążam nią dziarsko. Podążam... ale dokąd?! Kontrola azymutu mnie niepokoi. To chyba nie jest moja droga? Przedzieram się w stronę tej właściwej i wchodzę na wielką drogę, która prowadzi tam, gdzie należy. Odmierzam kroki od pierwszego skrzyżowania. I słusznie, bo drugie skrzyżowanie... nie jest?! Rozumiem, że rzeczy mogą ginąć, ale żeby skrzyżowania nie było? Nie znajduję żadnych śladów, ale mierzę koki dalej i odbijam we właściwym miejscu. Punkt jest dość prosty do odszukania, ale zaginione skrzyżowanie może namieszać w głowie. Punkt dla budowniczego.


Do PK16 i PK17 - liczymy a potem tniemy


Skrzyżowania przy PK15 nie było. Ale zakładam, że ta przecinka wschód-zachód musi jednak istnieć. W teoretycznym miejscu skrzyżowania odbijam na zachód i po kilkunastu metrach odnajduję przecinkę. Przecinka jest nieużywana i trochę pozawalana. W dodatku w jednym miejscu tak jakby zrobił się na niej ząbek ale prowadzi mnie tam gdzie trzeba. Od skrzyżowania trzeba dokładnie liczyć. Absolutnie żadnej historii tu nie ma - punkt jest tam gdzie miał być, za wyjątkiem tego, że drogi dochodzącej z lewej strony tam nie ma.
Do PK17 - drogą, której nie zna mapa, za to bardzo wygodną. Potem jedynie krótki przeskok przez grzbiet do kolejnej dolinki. Niby przez jakąś gęstwinę ale nie jest to trudne. Punkt jest dokładnie tam gdzie wychodzę.



Do PK18 - doliniarze


Cała historia sprowadza się do wybrania dobrej doliny. Co prawda wylot doliny z lewej strony jest nieco zamaskowany, ale to nie jest trudność na miarę kategorii Z. Przy podejściu do PK18 są strome i śliskie ściany. Zdycham.



Do PK19 - najpierw jeszcze bardziej zdycham a potem nic się nie zmienia


Najpierw muszę się wgramolić na wielki grzbiet. Ledwo daję radę. Potem ostro w dół i drogą. Trafiam na ścieżkę w lewo - trochę za blisko i trochę nie pod tym kątem co trzeba, ale kto by się przejmował. Oczywiście zaraz potem muszę ciąć przez gęstwinę, żeby naprawić własną głupotę.
Potem bez problemu za jednym wyjątkiem: nie rozumiem już mapy. Mózg mi chyba wykonuje przedłużony shutdown i szukam punktu za wcześnie - w jarze w którym ewidentnie nie powinno go być. Jest nieco dalej na płaskim. Po co ja wchodziłem do tego jaru?!


Ostatni PK - ostatnia szansa na spieprzenie czegoś

Patrzę na zegarek i wyliczam sobie, że jeśli pójdę przyzwoicie to zdążę na metę przed końcem limitu podstawowego spóźnień. Dobra nasza! Dobra, dobra... trzeba to jeszcze tylko zrobić. Sił już prawie nie mam, ale przecież to po płaskim a potem w dół, prawda?
Idę na kreskę do miejsca, w którym już byłem przy PK2. Z lewej strony dochodzi droga. Dobrze. Co prawda jakoś tak za wcześnie i pod innym kątem niż się spodziewałem. W dodatku po lewej stronie powinienem mieć górkę a jej nie widzę. Ale kto by się przejmował takimi szczegółami, prawda? Dochodzę do jakiejś polany, która trochę mi przypomina to miejsce, które widziałem przy PK2, który jest na pewno pięćdziesiąt metrów dalej. Co prawda ta polana jakaś taka duża, kiedy byłem przy PK2 nie wydawała się taka duża. Ale to pewnie źle zapamiętałem. Widzę kilka dróg zbiegających się na polanie, ale żadna nie pasuje mi co do kierunku. Do tego lampka sygnalizuje koniec baterii. Baterie wymieniam. Piję herbatę. Myślę. Nie wychodzi mi to. Idę drogą, która z grubsza pasuje, ale ona idzie ostro w dół a miało być po grzbiecie. Wchodzę więc na grzbiet. Wygląda to dobrze. Tyle, że ten grzbiet idzie na wschód a miał iść na północ. Gdzie ja do cholery jestem?! Mózg nie pracuje. Czas pracuje. Mam dość. Schodzę. Na razie schodzę w dół - tam musi być cywilizacja. Dochodzę do ulicy idę nią na zachód. Mój punkt jest drogą pod górę. Zegarek. Wejdę po punkt - nie zdążę w limicie. Nie wejdę - będę na siebie wkurzony. Tak czy inaczej wynik będzie do kitu. Wchodzę. Jezu jaka wielka ta góra! Punkt ma być na narożniku gęstwiny. Wcześniej są stowarzyszone, ale ja już ledwo widzę na oczy. Włażę dla kontroli na szczyt grzbietu a potem złażę na punkt. Podbijam.



A tak wygląda to co robiłem w powiększeniu. Te dwa skrzyżowania faktycznie dość podobne ale nic mnie nie tłumaczy.


Do mety - deptakiem przez miasto


Idę z całych sił, byle jak najmniej stracić. Nic to nie daje. Zgarniam komplet 120 punktów karnych za pierwszy limit i dobijam 200 punktów karnych za drugi limit. O tych małych 50 punktach za dwa stowarzyszone na trasie nie ma co wspominać.

Czego mi zabrakło: w sumie drobiazgów. Tylko kondycji. No i koncentracji. No może dobrego zastosowania techniki marszu na kreskę. Aha - jeszcze dobrego nastawienia psychicznego. Oczywiście zabrakło też trochę rozumu. I rozsądku, żeby się nie napychać przed marszem. Czyli było niemal idealnie!

Ale telepki nie było po ognisku i tego się będę trzymać.